14 lutego 2020

Historia, co? // W imię przyjaźni

Beau

Żeby precyzyjnie wszystko wytłumaczyć, musiałbym cofnąć się do wydarzeń sprzed kilku lat, a konkretnie do lata, gdy dostałem w prezencie na urodziny bliznę... Ale nie ma na to czasu, więc sobie to odpuścimy. Może innym razem.
Pewnie sobie teraz myślicie O nie jak on tak mógł co za tragedia był tak dobry, co? Albo i nie – może już dawno mnie przejrzeliście. Co prawda, nie próbowałem tego ukrywać i tylko czekałem na moment, w którym Blake i Lindberg dodają dwa do dwóch. Tak gorąco pragnąłem, żeby zrozumieli, że zacząłem podrzucać im wskazówki. Nawet sobie nie wyobrażacie, ile razy byłem o włos od nazwania ich ich prawdziwymi nazwiskami.
Hej, jestem dobrym gościem. Nie zarzucajcie mi tu jakimś “Zabiłeś dwie osoby”, bo bądźmy szczerzy, czy sobie na to nie zasłużyli? Wyświadczałem światu przysługę. Byli zatruwającymi świat chujami. Jak to leciało – jak zabijesz jednego mordercę, liczba morderców pozostanie sama, ale gdy zabijesz ich więcej... Racja?
– To ty – wyszeptała Logan, wciąż nie dowierzając. Naprawdę myślałem, że to powinno być już dla niej oczywiste. – Nie ujdzie ci to na sucho.
To brzmiało jak słowa osoby, która się nie przygotowała.
Przeszedłem nad bezwładnym ciałem Hammonda, by się do niej zbliżyć. Hammond myślał, że jak ją tu przyprowadzi, to dam mu spokój. Jak wielkim idiotą musiał być, żeby mi uwierzyć? Miałem dla niego ważniejsze plany.
– Logan, zastanów się nad tym. Jestem białym, bogatym mężczyzną i wszyscy mnie uwielbiają. Nikt nie uwierzy, że mógłbym zrobić coś takiego. Ile takich jak ja chodzi wolno, bo mają dobrych prawników i mało wiarygodnych świadków?
Wiedziała, że mam rację. Czy to moja wina, że mam pieniądze i potrafię ich użyć na swoją korzyść? Zachowywała się, jakbym wywołał koniec świata, a nie najzwyczajniej w świecie pozbył się kilku nieistotnych przeszkód.
Gdy się do niej zbliżałem, wciąż ściskając w dłoni tę idiotyczną metalową figurkę konia, ona się cofała. Ja robiłem krok przed siebie, a ona do tyłu. Nie miała gdzie uciec. Kazałem Hammondowi zaprowadzić ją do tej sali głównie dlatego, że było z niej tylko jedno wyjście – właśnie teraz przeze mnie blokowane. Musiałaby przejść przeze mnie. Była jednak bezbronna, a ja silniejszy, niż mogłoby się wydawać.
– Co dalej? – zapytała, gdy jej plecy wreszcie zetknęły się ze ścianą. – Zabijesz mnie? Bailiego? – Wskazała na ciało leżące na podłodze. – Willa?
 Rozłożyłem ręce. Myślała, że wszystko jej ot tak zdradzę? Za kogo mnie miała, żałosny czarny charakter, który zdradza cały swój plan i go przez to zawala? Niedoczekanie.
– Ach, Logan. Violet. Fiołku. – Chwyciłem się za kołnierz marynarki wolną ręką. – Nieźle dopasowaliśmy się do twojego drugiego imienia, co? Wystarczyło szepnąć słówko Pris, że pasowałby do ciebie ten kolor i załatwione.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Jeśli czuła jakikolwiek strach przede mną, to nie dawała tego po sobie poznać. Nie przeszkadzało mi to, nie chciałem, żeby się mnie bała. Nie po to spędziłem tyle czasu na budowaniu naszej relacji, żeby teraz się bała. Co prawda, musiałem ją zabić, ale naprawdę ją lubiłem! Kto wie, w innych okolicznościach może bylibyśmy przyjaciółmi.
– Ani razu cię nie okłamałem... Oprócz tego o Simone, ale chciałem was na chwilę zbić z tropu. – Zatrzymałem się kilka kroków przed nią. Wciąż spoglądała na drzwi za mną, zapewne obmyślając plan ucieczki. – Tak, zabiję ciebie i Willa. Bailiego nie. Tak dla dramatyzmu. Masz jeszcze dwa pytania, nie odpowiadam na więcej. Wybierz mądrze.
Mówiłem szczerze. Skoro i tak miała zaraz umrzeć, to czemu nie? Wymacałem strzykawkę w kieszeni marynarki. Była tam, bezpieczna i pełna śmiercionośnej substancji. Jakiej? Sam nie wiedziałem, ale David twierdził, że działała.  
– Dlaczego ich zabiłeś?
Proste pytanie. Nie czułem żadnego wstydu, przypominając sobie, co zrobiłem. To było konieczne. Odpowiedź na to pytanie nie sprawiła mi żadnego problemu.  
– Zasłużyli na to. Trent chciał zmusić Simone do aborcji. To jej wybór, a on był gotów ją skrzywdzić, byle pozbyć się odpowiedzialności. A Alice... Henke nie zna całej historii. On i Alice przyjaźnili się przez pewien czas, ale, koleś, z Alice była dwulicowa suka. Bailey pewnie już przekazał ci tę część o trawce. – Kiwnęła głową, więc kontynuowałem: – Myślała, że dzięki temu wydalą go ze szkoły. Cóż, nie podziałało. Kto by pomyślał? Aaaale pewnego dnia dowiedziała się, że jest gejem. – Logan nie pokazała po sobie ani śladu zaskoczenia, w porządku. – Homofobka. Miała zamiar to rozpowiedzieć. Zniszczyć mu życie, bo nie podobało jej się, z kim się umawia. Kto tak robi? Chciała, żeby jego rodzice się dowiedzieli. Robiłem coś dobrego, okej? Pomagałem przyjaciołom.
– A reszta?
– Nie umarli. To twoje drugie pytanie?
Szybko pokręciła głową, a moje myśli mimowolnie skierowały się na Lance’a i Praveena. Nie miałem zamiaru skrzywdzić Lance’a. Przyjaźniliśmy się, przyjaciele nie zabijają się nawzajem, chyba że wyrażają na to zgodę. Znacie to uczucie bezsilności, kiedy ktoś wam bliski nie potrafi sobie z czymś poradzić, a wy nie możecie nic zrobić, żeby im pomóc? Tak właśnie się czułem, kiedy Lance nie dawał sobie rady w Akademii. Koleś zarywał nocki, żeby uczyć się na testy, które i tak nie szły mu dobrze. Miał dość, a ja, szczerze, razem z nim. Chciał odejść, ale nieeee, jego rodzice nie pozwolą mu odejść, jeśli nic nie zagraża jego życiu (zdrowie psychiczne, co?). Gdy się o tym dowiedziałem, wpadłem na genialny pomysł.
Skoro już umawiałem dostawy między Davidem a Hammondem, obserwując rozgrywającą się akcję na laptopie z dostępem do szkolnych zabezpieczeń, z bezpiecznego zacisza swojego pokoju, to czemu miałbym tego nie użyć do zrobienia czegoś dobrego? Zamówiłem kilka “podrasowanych” wersji K32, powszechniej znanych jako “króliczków”. David nawet nie pytał, po co mi one, tylko mi je zapewnił.     
Może i zrobiłem kilka “nieodpowiednich” rzeczy, ale wszystkie były w dobrej wierze! Może oprócz Praveena, on zwyczajnie mnie wkurzał. Ten jeden raz, kiedy akurat miałem na sobie K32, on musiał to wywęszyć. Chciał pójść z tym do dyrektora, który pewnie by mnie zawiesił (bo, hej, trawka jeszcze ujdzie, ale jak posiadasz coś mocniejszego, to pa pa). Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i go uciszyć, a mój sposób jak dotąd wydawał się skuteczny. Sam zawiozłem go do szpitala, odwlekając to jak najdłużej, ale wciąż wiarygodnie. Organizm tego ciula okazał się mocniejszy, niż zakładałem i się wylizał... a ja postanowiłem wykorzystać swój pobyt w szpitalu na ucięcie z nim miłej pogawędki odnośnie tego, co z nim zrobię, jeśli komukolwiek powie. To nie miało już znaczenia, skoro zdążyłem się do tego czasu pozbyć K32, ale nie mogłem ryzykować.
– Nad czym jeszcze się zastanawiasz? Musisz mieć tyyyyyle pytań – powiedziałem, znów skupiając swoją uwagę na Logan. – Jedno pytanie, wal śmiało.
– Michaelson w ogóle się pojawi? Czy może był to tylko pretekst, żeby nas czymś zająć?
Uśmiechnąłem się. Michaelson. Nigdy tak go nie nazywałem, był dla mnie tylko Davidem.
– Mówiłem już, że nie kłamałem. To wszystko prawda. On tam będzie, ja tam będę, ty i on – Machnąłem ręką gdzieś w kierunku Hammonda – raczej nie. To ostatnia wymiana, potem znikam.
Mnie i Logan dzieliło jedynie kilka małych kroków. Zacisnęła dłonie na materiale sukienki, jakby szukając w niej ukrytej broni. Spokojnie, nie miała żadnej. Nie bez powodu obmacuję ją przy każdej możliwej okazji.
– Chcemy tylko Michaelsona – ciągnęła. – Pomóż nam go złapać, a damy ci spokój.
– Myślisz, że jak głupi jestem?
Jasne, “damy ci spokój”, a kiedy już im pomożesz, to się z tego wycofają. Nie ma mowy.
Musnąłem dłonią jej policzek, spodziewając się strachu lub oporu z jej strony, lecz ona tylko uniosła brodę i spojrzała na mnie nieustraszenie. Ktokolwiek wybrał Logan i Bailiego do tej roboty, nieźle się spisał. Ani trochę nie potrafili zachowywać się jak ludzie z Akademii, ale nadrabiali atrakcyjnością. Ach, gdybym tylko odczuwał jakiekolwiek zainteresowanie...
Wyciągnąłem strzykawkę.
– To koniec, Logan.

Bailey

Panika! Teraz już poza dyskoteką.
Nie powinienem był pozwolić jej iść samej z Willem nie wiadomo gdzie. Próbowałem ją zatrzymać, ale oczywiście nie słuchała. Dlaczego ona nigdy nie słucha?
Pobiegłem do drzwi, nie zwracając uwagi na to, co działo się wokół mnie. Liczyło się jedynie znalezienie Logan i upewnienie się, że jest bezpieczna. W biegu uderzyłem barkiem w plecy nieznanego mi chłopaka, przez co ten stracił równowagę i poleciał na swoją partnerkę, której, niestety, nie udało się go utrzymać i oboje padli na podłogę.
– Przepraszam! – zawołałem, ignorując ich niemiłe komentarze.
Popchnąłem drzwi i wydostałem się na korytarz.
Znajdziesz ją. Wszystko będzie dobrze, próbowałem sam siebie przekonać. Cholera, nie wiem, co mu zrobię, jeśli ją skrzywdzi. Na pewno dobrze sobie radzi, to w końcu Logan. Ona nie potrzebuje faceta, żeby ją ratował. Ale nie czas ryzykować. Muszę ją znaleźć.
Spędziliśmy w Akademii już tyle czasu, powinienem znać rozkład całego terenu. Powinienem znać chociaż rozkład pieprzonego głównego budynku. Przechodziłem tędy kilka razy, widziałem mapy, a teraz wszystkie korytarze wydawały się być zupełnie nowe, jakby ktoś nagle przebudował cały budynek, żeby sobie ze mnie zażartować.
Korytarze rozchodziły się na prawo i lewo, a na ścianie na przeciwko mnie znajdowały się dziesiątki okien, przy których zwykle stali i rozmawiali uczniowie. Zwykle, ale nie teraz. Wszyscy siedzieli albo u siebie, albo bawili się na balu. Tymczasem ja szukałem Logan, Willa i Beau.
Wziąłem kilka głębokich oddechów w nadziei, że ukoją moje nerwy. Każdy z nich zdawał się wiercić dziurę w mojej klatce piersiowej, jeszcze bardziej mnie niepokojąc.
Podszedłem do najbliższego okna i oparłem się bokiem o ścianę, tak, by widzieć, co dzieje się na zewnątrz. Okno wychodziło na tereny przed Akademią. Na dole kręciła się masa ochroniarzy, sprawdzających każdego, kto przychodził i wychodził. Wiedziałem, że pod lasem i w nim kręciło się też kilka osób od nas, wypatrując Michaelsona, ale jak na razie nic się nie działo – a nawet jeśli, nie byłem o tym informowany.
– Nie panikuj. To zbyt ważne – wyszeptałem do siebie.
Sięgnąłem po telefon i wybrałem ostatni numer. Odebrał od razu.
– Lindberg? Co tym razem?
Milczałem przez kilka sekund, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Powinienem był wcześniej pomyśleć, co chcę mu powiedzieć.
– Nie wiem, co z Logan. Nie wiem, gdzie jest. Nie wiem, gdzie zacząć szukać. Nie wiem-
– Wiesz dlaczego wybrałem waszą dwójkę? – zapytał nagle szef, zbijając mnie z rytmu.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem.
– Bo jesteśmy ładni, młodzi i nadawaliśmy się do śpiewania?
Oczami wyobraźni widziałem, jak kręci głową z dezaprobatą i łączy dłonie na biurku, szykując się do długiego wywodu.
– Pracuję już tyle lat, a nigdy wcześniej nie widziałem pary, która odniosła razem większe sukcesy, niż wy. – Jego głos brzmiał poważniej niż zwykle. – Nie ważne, jak skomplikowana sprawa, wam zawsze udaje się ją rozwiązać. Od razu wiedziałem, że to jest zadanie dla was.
I co ja miałem mu na to odpowiedzieć? To największy komplement, jaki kiedykolwiek od niego usłyszałem, a znałem gościa już kupę lat. Te słowa pobiły “Dobrą kawę zrobiłeś” sprzed kilku miesięcy.
To sprawa dla mnie i Logan. Możemy to rozwiązać. Muszę ją jak najszybciej znaleźć.
– Naprawdę spieprzyłem sprawę – przyznałem, dziwnie drżącym głosem. Dobrze wiedziałem, że nie lubił, kiedy przeklinałem, ale akurat w tej chwili miałem do tego pełne prawo. – Nie powinienem był jej puszczać samej.
– Bailey. Logan wie, co robi. Dziewczyna potrafi walczyć jak nikt inny. Jestem pewien, że będzie dobrze.
Mimo wszystkiego, co się działo, udało mi się uśmiechnąć. Miał rację. Logan zawsze bez problemu dawała sobie radę ze wszystkimi treningami i szkoleniami. Raz udało jej się wygrać walkę z trzema facetami – dlaczego teraz miałaby sobie nie poradzić?
– Dzięki, dziadku.
– Nie dziadkuj mi tu – mruknął, niezadowolony. – Jeszcze ludzie się dowiedzą, że jesteśmy spokrewnieni i cię faworyzuję.
– Wiem, wiem, zostawię to dla siebie.
– A teraz idź znaleźć Logan.
Pożegnałem się z nim i włożyłem telefon z powrotem do kieszeni.
Rozejrzałem się w obie strony, nagle zauważając chłopaka stojącego kilka okien dalej i uważnie mi się przyglądającego. Stał tam, opierając się o ścianę, z nogami skrzyżowanymi w kostkach i kieliszkiem pełnym jakiegoś niebieskiego (domyślam się, że alkoholowego) napoju w dłoni. Jasny odcień drinka pasował do koloru jego ciasno zawiązanej muszki.
To... było całkiem idealne. Jeśli ktoś może mi się przydać, to właśnie on.
– To była najżałośniejsza rozmowa, jaką kiedykolwiek podsłuchałem – powiedział Henke, gdy do niego podszedłem.
Stary, dobry Henke.
– Dzięki, starałem się. Widziałeś gdzieś Logan, Hammonda albo Beau?
Zmrużył podejrzliwie oczy.
– To coś związanego z seksem? Jeśli tak, to fuj, z Hammondem?
– To nic związanego z seksem. – odpowiedziałem mu szybko, krzywiąc się. Sama myśl o tym mnie odrzucała. – Logan może być w niebezpieczeństwie. Widziałeś ich czy nie?
Nie odpowiedział. Przechylił głowę na bok, nie odrywając wzroku ode mnie ani na moment. Mieliśmy dziwną relację, ale coś mi podpowiadało, że mogłem mu ufać.
– Nazywam się Bailey Lindberg. – Wyciągnąłem do niego dłoń. – Potrzebuję twojej pomocy.
Byłem całkowicie poważny, a on zaśmiał mi się w twarz.
– Kurwa, co dalej? “Jesteś moją jedyną nadzieją”? A może “zabiłeś mojego ojca, przygotuj się na śmierć”?
– Jestem działającym pod przykrywką agentem NCA, okaż odrobinę szacunku.
– Koleś, straciłem cały szacunek do ciebie. Czy to normalny ty? Z kijem w tyłku?
Ałć.
Po chwili dotarło do mnie, że ani na moment nie kwestionował moich słów. Powiedziałem mu, że pracuję dla rządu, a on tak po prostu to zaakceptował. Jakby to było zwykłą, nic nie znaczącą ciekawostką z mojego życia.
– Henke, nie mam na to czasu. Widziałeś Logan czy nie?
Wzruszył ramionami.
– Widziałem Beau chwilę temu. Wychodził ze starej sali z nagrodami. – Wskazał dłonią korytarz za sobą. – Zaprowadziłbym cię, ale jestem trochę zajęty.
– Chyba wiem, gdzie iść.
Już chciałem rzucić się do biegu, kiedy sobie o czymś przypomniałem.
– Dlaczego byłeś w pokoju Lance’a przed jego przedawkowaniem?
Henke zmarszczył brwi. Potrzebował chwili, żeby przypomnieć sobie tamten dzień.
– Mieliśmy wtedy trening hokeja. Lance nie przyszedł i... Beau mnie po niego wysłał. Twierdził, że pewnie będzie w swoim pokoju.
– Ale jego tam nie było – dokończyłem za niego.
Wszystko nabierało sensu.
A ja rzuciłem się do biegu. Już i tak zmarnowałem wystarczająco czasu na rozmowach. Udało mi się usłyszeć jeszcze ponury pomruk Henke:
– Pieprzony pies, co? To ma sens.

Logan

Ocknęłam się w wąskim, ciemnym pomieszczeniu z burzą bólu szturmującą moją głowę.  W środku mieściły się dokładnie dwa ciała, siedzące ze zgiętymi kolanami i oparte plecami o ścianę.
Głowa Willa opierała się o moje ramię. Wciąż był nieprzytomny, ale żył. Czułam na skórze jego oddech. Jego włosy splątały się przez krew, cieknącą z na nowo otwartej rany na skroni. Już drugi raz został uderzony w to samo miejsce. Oby wszystko było z nim w porządku – będziemy potrzebować jego zeznań.
Całe pomieszczenie oświetlała jedynie niewielka, okrągła lampa przymocowana do kamiennej ściany. Beau musiał ją włączyć, kiedy nas tu przenosił, ale nigdzie nie widziałam jej włącznika.
To chyba czas na krótkie podsumowanie tego, co stało się z Beau.
Wiedziałam, że nie uda mi się mu uciec. To było oczywiste. Gdy wyciągnął tę strzykawkę z wolę-nie-myśleć-czym, zrobiłam jedyną rzecz, jaką podpowiadał mój instynkt samozachowawczy. Rzuciłam się na niego, by mu ją wyrwać.
Odskoczył na bok i zamachnął się, by wbić igłę w moją szyję. Jeszcze godzinę wcześniej uważałam, że wyglądał jak miły chłopak z sąsiedztwa, który chętnie przyjdzie pomóc z przeniesieniem zakupów z samochodu do domu. Teraz? Teraz w jego oczach odbijało się ukrywane przez tyle czasu szaleństwo.
Nie po to spędziłam tyle czasu na treningach, żeby teraz pokonał mnie jakiś nastolatek. Zapracowałam na swoje miejsce w gronie agentów NCA. Nie ma mowy, że teraz mi to odbierze.
W ostatniej chwili odsunęłam się na bok, a jego dłoń zawisła w powietrzu. Zatrzymał się tak gwałtownie, że przez ułamek sekundy byłam przekonana, że zaraz upadnie na ziemię.
Na balu nie udało nam się razem zatańczyć, ale ten pojedynek określiłabym jako tańcopodobny.
– Przestań się ruszać – syknął z irytacją.
– Przestań próbować mnie zabić!
Zamiast mnie posłuchać, ten znowu mnie zaatakował. Pozwoliłam mu się do siebie zbliżyć, szybko kalkulując w głowie, jaki ruch byłby najodpowiedniejszy. A potem podwinęłam sukienkę, uniosłam nogę i z całej siły kopnęłam Beau w krocze. Buty na obcasie wyjątkowo okazały się być dobrym wyborem.
Wydał z siebie zduszony okrzyk i zgiął wpół. Gdybym miała na to czas, triumfalnie bym go wyśmiała, ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Może później, kiedy będzie siedział w kajdanach na tylnym siedzeniu samochodu.
Kiedy on był zajęty jęczeniem z bólu, wyrwałam mu strzykawkę z dłoni, rzuciłam ją na podłogę i zgniotłam obcasem. Roztrzaskała się na milion malutkich kawałeczków, a przezroczysty płyn rozlał się po podłodze.
– Logan, złotko – odezwał się Beau, przywracając swojemu głosowi tak dobrze mi już znane urocze brzmienie. Znów stał wyprostowany. – Dlaczego musisz wszystko utrudniać?
Następne, co pamiętam, to on uderzający mnie tą samą idiotyczną figurką, co Willa. Nawet nie zauważyłam, kiedy zdążył ją chwycić. A potem była tylko ciemność.
To musiało być jedno z ukrytych pomieszczeń. Gdzieś powinny być ukryte drzwi, ale... dookoła były jedynie kamienne ściany. Żadnych drzwi. Niczego. W pomieszczeniu nie było dosłownie niczego, oprócz mnie, Willa i lampy.
Odsunęłam od siebie głowę Willa. Lekko go pchnęłam na bok, by oparł się o ścianę po drugiej stronie.
Powoli wstałam, ignorując ból w czaszce. Nie myśl o tym, nie myśl o tym, nie myśl o tym. Gdzie był Bailey? Co robił? Czy już było po spotkaniu Beau i Michalesona?
Musiałam się stąd wydostać. Gdzieś musiało kryć się wyjście.
Obmacałam całą ścianę. Kamień po kamieniu. Dotknęłam każdego z nich, próbowałam je wciskać, obracać, ale wszystkie z nich były jedynie zwykłymi kamieniami. Tak samo lampa była jedynie zwykłą lampą.
Następna ściana tak samo. I kolejna. Wszystkie cztery były jedynie zwykłymi ścianami, nieukrywającymi żadnych ukrytych przejść.
Co teraz? Beau musiał jakoś nas tu zamknąć. Czy to przejście dało się otworzyć jedynie od zewnątrz? Nie ma mowy. Muszę się wydostać.
Zaczęłam od nowa. Przeczesałam każdy kąt tego pomieszczenia. Nie poddam się. Jeśli mam tu zginąć, to będzie to w trakcie próby znalezienia wyjścia. Nie wcześniej.
Jeszcze raz.
Znowu.
Kamień, kamień, lampka, kamień. Więcej kamieni. Kamienie za Willem. Gdy odsunęłam plecy Willa od ściany, żeby wymacać kamienie za nim, jego bezwładne ciało padło na podłogę. Głowa uderzyła mu o posadzkę. To musiało boleć. Na szczęście nie upadł z wielkiej wysokości i wszystko powinno być z nim w porządku. W najgorszym wypadku skończy ze wstrząśnieniem mózgu. Oby nie.
W momencie, gdy uderzył o podłogę, ściana za mną rozsunęła się, odkrywając wejście do sali, do której zaprowadził mnie Will na życzenie Beau.
UDAŁO SIĘ. Gdybym tylko wiedziała, że wystarczy nieco okaleczyć Willa, to... Nie czas na to. Trzeba znaleźć Bailiego i Beau.
Wytargałam ciało Willa na zewnątrz i zostawiłam zaraz pod wyjściem z tamtego pomieszczenia.  
Rozejrzałam się dookoła po sali. Na podłodze wciąż leżały resztki strzykawki. Pod ścinami stały regały pełne nagród dla Akademii i jej uczniów. Miejsce, w którym wcześniej stała końska figurka było puste. Blask księżyca wpadał przez okna, oświetlając stojącego pod drzwiami Bailiego.
– Logan – szepnął, jak tylko mnie zauważył. – Nawet nie wiesz, jak bardzo się... – Nie dokończył.
Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a on już był przy mnie. Wszystko stało się tak szybko. Przytulił mnie. Ja przytuliłam jego. Pachniał nieustannym zmartwieniem. Przegrzaną elektryką. Rdzą atakującą mokry samochód porzucony w środku lasu.
Pochylił głowę i oparł swoje czoło o moje. Byliśmy jak dwa króliki, świadome swoich błędów i chcące za nie przeprosić.
– Musimy go złapać.
– Najpierw to – odparł Bailey i odsunął głowę o kilka centymetrów.
A potem się pocałowaliśmy. Ten pocałunek był polarnym przeciwieństwem tego w szpitalu. Tamten był gwałtowny i niespodziewany, a ten delikatny, magiczny i zostawiał pewien niedosyt. Gdyby nie ciało Willa i kryminaliści do złapania, pewnie dalej stalibyśmy wtuleni w siebie, obsypując siebie nawzajem milionem pocałunków.
– Idziemy – zdecydowałam wreszcie, odsuwając się od niego. – Co z lasem?
– Mieli pojawić się pod nim, ale jak na razie nic się nie dzieje.
Chwilę się nad tym zastanowiłam.
– Myślisz, że Will nas okłamał? Albo Beau jego? Że nie spotykają się pod lasem?
– To możliwe, nie wiem. Beau zniknął.
Mieli się spotkać pod lasem. Jeśli zmienili miejsce spotkania, to gdzie... Czekaj. To było tuż przed nami, a, jak idioci, to przeoczyliśmy.
– Są pod lasem.
Bailey potrząsnął głową.
– Nie, mówiłem ci, że...
– Są pod lasem – powtórzyłam dosadniej. – Są w tunelu.
Większość tego wieczoru minęła nam w biegu. Biegaliśmy, uciekaliśmy, ścigaliśmy. Pędziliśmy do sali od angielskiego. Tunel zaczynał się w Akademii i kończył już daleko poza jej terenem, w lesie. I to właśnie kawałek tego tunelu rozpościerał się pod lasem. Jeśli Beau mówił prawdę, gdy twierdził, że nie kłamał – to właśnie tam ich znajdziemy. Jeśli tylko nie było już za późno.
Bailey już dzwonił do szefa i informował go o wszystkim, co się dzieje. Podał mu dokładną lokalizację wejścia do tunelu od strony lasu i kazał wysłać tam ludzi. My mieliśmy zablokować im drogę od drugiej strony.
Sala bankietowa, tak samo jak nasze pokoje, znajdowała się na piętrze. Spojrzałam w dół na swój strój. Na te nienadające się do biegania buty. Pewnie, były świetne, by przywalić komuś w jaja, ale na finałową bitwę? O nie.
– Pójdę tylko zmienić buty – powiedziałam Bailiemu, kierując się do swojego pokoju. – I wezmę jakąś broń.
– Dobry pomysł. Spotkanie pod schodami!
Rozdzieliliśmy się. Pobiegliśmy do swoich pokoi. Każda sekunda się liczyła. Gdybym miała kilka minut więcej, zmarnowałabym je na zdjęcie z siebie tej sukienki i założenie czegoś wygodniejszego. Ale nie miałam, więc tylko wygrzebałam z szafy wygodne buty do biegania i sięgnęłam pod łóżko po przyklejony do stelażu pistolet. Przenieśliśmy najważniejsze rzeczy z samochodu Bailiego do swoich pokojów w ramach przygotowania do balu. Bo wiedzieliśmy, że pewnie nie będziemy mieć czasu, by pójść po nie do samochodu.
Cholerna sukienka. Dam radę. Skoro Sandra Bullock jako Gracie Hart dała sobie radę z sukienką w Miss Agent, to mi też się uda. Spojrzałam w dół i westchnęłam, widząc jasnofioletowy tiul otaczający moje kostki. I nagle sobie coś przypomniałam. Tiul jest łatwo rozrywalnym materiałem i nie traci na piękności, jeśli się go podrze. Moja wiedza na temat materiałów była bardzo ograniczona, ale to... To były przydatne informacje.
– Och, dzięki ci, Pris, za tiul – szepnęłam, rozrywając spód sukienki tak, że teraz kończyła się niewiele poniżej kolan.
Czy rozerwanie sukienki, która kosztowała fortunę mnie zabolało? Ani trochę. Wciąż wyglądała dobrze, ja mogłam w niej swobodnie biegać, a Pris powiedziała, że to prezent, więc uznaję, że mogę z nią zrobić, co tylko chcę.
Rzuciłam resztki sukienki na podłogę, zacisnęłam palce na chwycie pistoletu i stanęłam pod drzwiami, gotowa do starcia z Michaelsonem i Beau.
Bailey już czekał przy schodach. W tym bordowym garniturze wyglądał jak szykowny złoczyńca z filmów Bonda. Oni zawsze ubierali się ciekawiej, niż główny bohater filmów.
– Podoba mi się, co zrobiłaś z sukienką – przyznał, gdy zbiegaliśmy po schodach. – Wygląda praktycznie. I ładnie. Wyglądasz w niej ładnie. Cała jeste-
– Okej, rozumiem, ty też. Możemy porozmawiać o tym, jak ładnie wyglądamy po tym, jak już ich złapiemy?
Obawiałam się, że po drodze do sali od angielskiego trafimy na jakichś uczniów, nauczycieli lub kogoś z ochrony, ale wszędzie świeciło pustkami. Dostaliśmy się do sali bez problemów. Nawet pozwoliłam Bailiemu wejść pierwszemu, żebyśmy znowu nie tłukli się w przejściu.
Wszystko wyglądało tak... normalnie. Ławki stały w równych rzędach, jedynym dosłyszalnym dźwiękiem było szumienie wiatru za oknem, a barwny portret Szekspira wyróżniał się na tle ciemnej ściany.  
Bailey przesunął kawałek portretu, odkrywając dobrze nam już znany tunel. Za pierwszym razem, kiedy go użyliśmy, Will leżał nieprzytomny na podłodze. Kto by pomyślał, że te okoliczności się powtórzą – zmieniła się jedynie sala, w której leżał chłopak.
Spojrzał wgłąb tunelu, a potem na mnie.
– Gotowa?
– Bardziej gotowa już nie będę.
I ruszyliśmy przed siebie. Ramię w ramię jak równi sobie, którymi byliśmy. Bailey wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki swój pistolet. Oboje ostrożnie stawialiśmy kroki, nie odzywając się i starając się nie robić żadnego hałasu, żeby – jeśli moja teoria okaże się być prawdą – nie ostrzec Michaelsona i Beau przed naszą obecnością. Szliśmy powoli, z pistoletami wyciągniętymi przed siebie, gotowi do ataku.
Kilkoro agentów zeszło do tunelu z drugiej strony chwilę przed nami. Od tego czasu nie dostaliśmy od nich żadnych wiadomości.
Długość całego tunelu wynosiła około półtora kilometra. Minęliśmy może z jedną czwartą tego. Wszystko wciąż wyglądało tak samo. Po kilku minutach zaczęłam odnosić wrażenie, że stoimy w miejscu.
A potem usłyszeliśmy dwa głosy w głębi tunelu. Zbliżali się w naszą stronę.
Spojrzałam na Bailiego. Ostrożnie potaknął. Ledwo to zauważyłam w tych ciemnościach. Oparłam się plecami o jedną stronę tunelu, a on o drugą. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, jedynie nasłuchując, z bronią gotową do wystrzału, jeśli zajdzie taka potrzeba.
– Znowu mnie zawodzisz – powiedział pierwszy z nich. Michaelson. – Już myślałem, że można ci ufać, a ty sprowadzasz na mnie rządowych. Syn jak ty przynosi nic, tylko wstyd.
Czyli rzeczywiście “dzieciak” Michaelsona był jednym z uczniów Akademii. Nie spodziewaliśmy się jednak, że okaże się nim być Beau. A co z tym panem Édouardem?
Wciąż byli dość daleko.
– Mam wszystko zaplanowane – odpowiedział mu Beau. – Wyjdziemy z drugiej strony. Zamknąłem tę tajniaczkę w jakiejś ukrytej skrytce. Nie ma szans, że znajdzie wyjście, a ten drugi nic nie zrobi, dopóki jej nie znajdzie.
 Powstrzymałam śmiech. Udało mi się stamtąd wydostać jedynie przez idiotyczny przypadek. Will po prostu upadł w dobre miejsce. Gdyby rzeczywiście nie udało mi się wydostać, to Bailey pewnie postąpiłby według słów Beau. A ja byłabym potem na niego wściekła.
– Obyś miał rację. To twoja ostatnia szansa.
– Mówię ci. Odbieram teraz od ciebie ostatni towar, rozprowadzę to, a za miesiąc będę u ciebie w Luton i dołączę się do biznesu. – Beau znów zaczął brzmieć jak osoba, z którą spędziłam tyle czasu przez ostatnie kilka tygodni. Był przepełniony ekscytacją i pewnością siebie. – Nadaję się do tego.
Zapadła cisza.
Chwilę później, w otaczających nas ciemnościach, dostrzegłam zarys sylwetek zbliżających się Michaelsona i Beau. Byliśmy gotowi.
W tej samej chwili odsunęliśmy się od ścian i zablokowaliśmy swoimi ciałami przejście. Oboje celowaliśmy bronią w stojące zaledwie kilka metrów dalej osoby.
Bailey szybko sięgnął po coś do swojej marynarki. Odznaka. Oczywiście, że musiał ją ze sobą zabrać.
– NCA, stać! – zawołał, gdy znaleźliśmy się w ich polu widzenia.
– Niespodzianka! Wydostałam się – dodałam, uśmiechając się zimno do Beau.
Obaj stanęli jak wryci. Szybko zlustrowałam ich od stóp do głów. Nie mieli przy sobie broni. Jeśli Beau wziął ze sobą figurkę konia, to musiał zostawić ją gdzieś po drodze. Teraz patrzył na nas z szeroko otwartymi oczami, nie dowierzając, że rzeczywiście udało mi się uciec.
– Ale- –zaczął Beau, gapiąc się na nas. – Jak?
Michaelson wyglądał, jakby miał zaraz zabić nas i Beau. Mężczyzna trzymał w dłoniach karton – taki sam, jak ostatnim razem przekazał Willowi. Gdy on i Beau stali obok siebie, zaczęłam widzieć między nimi pewne podobieństwo. Mieli te same szaroniebieskie oczy. Tę samą twarz w kształcie diamentu. Te same dołeczki w policzkach. Te rzeczy pasowały do Beau i jego image’u niewinnego chłopca, którego wszyscy uwielbiają. Michaelson z kolei próbował odciągnąć od nich uwagę brodą i eleganckimi garniturami.
Wiedzieli, że nie mają szans. Zostali otoczeni. Wygraliśmy.
– Radziłabym wam się poddać.
Oczywiście, że próbowali uciekać.

Bailey

Bez problem ich złapaliśmy. Jesteśmy pieprzonymi zwycięzcami. Kolejna sprawa z głowy. Dawno nie byłem czymś równie podekscytowany. UDAŁO NAM SIĘ. Łał.
To nie tak, że nie wierzyłem, że nam się uda, ale wszystko zdawało się ciągle jednie komplikować. A teraz było już po wszystkim i to my wyszliśmy z tego zwycięsko.
Obserwowaliśmy, jak nasi współpracownicy eskortują Michaelsona i Beau do dwóch różnych srebrnych BMW. Jako że znajdowali się bliżej Akademii niż lasu, gdy ich złapaliśmy, staliśmy teraz na parkingu przed Akademią, obserwowani przez setki uczniów. Większość z nich wyglądała z okien, a kilka ciekawskich wyszło na zewnątrz.
Wśród osób, które wyszły, udało mi się wypatrzeć opierającego się o ścianę Akademii Henke. W dłoni trzymał drinka i powoli go popijał. Co jak co, ale doceniam jego priorytety. Obok niego stali Dre z Pris, którzy gorąco o czymś dyskutowali. Pewnie o mnie, Logan i naszych prawdziwych tożsamościach.
Gdy Henke zauważył, że na nich patrzę, uniósł swój kieliszek do góry jak do toastu. A potem się uśmiechnął. Cholera. To był pierwszy raz, kiedy widziałem jego uśmiech. Szybko jednak zniknął, a na jego miejsce wstąpił ten typowy grymas niezadowolenia.
Logan była zajęta rozmowami z innymi agentami. Podawała im wszystko, co powinni wiedzieć. Miałem chwilę na załatwienie ostatnich spraw.
Powolnym krokiem podszedłem do samochodu, w którym zamknęli Beau. Skinąłem na agenta, który go pilnował.
– Muszę z nim porozmawiać – powiedziałem mu.
Jedynie przytaknął i pozwolił mi wsiąść do środka. Postanowiłem usiąść z tyłu, obok Beau. Nikogo innego nie było w samochodzie. Idealnie.
Kiedy obróciłem się w jego stronę, on już na mnie patrzył, idiotycznie się szczerząc.
– Co miałeś na Hammonda? – zapytałem.
– Żadnego “cześć”, “stęskniłem się” ani nawet “wróciłem po ciebie, kochanie”? Wiem, że dopiero co się widzieliśmy, ale łamiesz mi serce.
Przewróciłem oczami.
– Widzę, że nastrój do flirtów nigdy ci nie przychodzi.
– Myślałem, że było między nami coś głębszego – szepnął sugestywnie.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że to ja tu jestem, a nie Logan, prawda?
Odnosiłem wrażenie, że czasem o tym zapominał. A może go to nie obchodziło. Początkowo mi to nie przeszkadzało, ale z czasem zrobiło się irytujące.
– Wszystko mi jedno – odparł. – To, że z wami flirtuję nie znaczy, że jestem jakkolwiek zainteresowany. Muszę jakoś zapewniać sobie rozrywkę, wiesz?
– Mogę być z tobą szczery? – zapytałem.
Potaknął, wciąż szeroko się uśmiechając.
– Gówno mnie to obchodzi.
Gdyby jego ręce nie były spięte kajdankami z tyłu, pewnie chwyciłby się dramatycznie za serce.
– Dlaczego jesteś taki niemiły?
– Co miałeś na Hammonda? – powtórzyłem swoje pytanie.
– Masz przy sobie telefon?
Mimowolnie dotknąłem kieszeni marynarki, w której go trzymałem. Beau kazał mi go wyciągnąć. Zrobiłem to.
– Wyszukaj: “Wilhelm Hammond, wybory”.
Wpisałem odpowiednie słowa w wyszukiwarkę. Pojawił się jeden wynik. Beau zachęcająco kiwnął głową. Kliknąłem. Natychmiast otwarła się strona i wyskoczyło kilka zdjęć. Nie było na niej nic, poza zdjęciami. Ale te zdjęcia...
– Cholera – wypaliłem.
– Prawda?
Na wszystkich zdjęciach byli Hammond i Wilson. Jeśli byłyby to zwykłe zdjęcia z ich dwójką, nie byłoby w tym nic złego. Tylko że oboje byli na nich bez ubrań. Na jednym z nich Wilson leżała na biurku nauczyciela w jakiejś sali, a Hammond całował jej brzuch. Inne były tylko gorsze. Gdyby ktoś dowiedział się o tych zdjęciach, wybuchnąłby seks-skandal.
Połknąłem głośno ślinę.
– Ty zrobiłeś te zdjęcia? Po co?
– Potrzebowałem kozła ofiarnego. Kogoś, kto odwali za mnie czarną robotę. Nie mogę wszystkiego robić sam, wiesz?
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Będziemy musieli pozbyć się tych zdjęć.
– Naprawdę myślałeś, że się z tego wywiniesz? – zapytałem go. Byłem szczerze ciekawy.
– Ja? Tak, zdecydowanie. David? Nie. Chciałem, żebyście go złapali. To była część planu. Ja miałem być bezpieczny w tunelu, a wy mieliście go złapać, kiedy z niego wyjdzie.
– Czekaj. Chciałeś, żebyśmy go złapali?
Uniósł brwi i kolejny raz kiwnął głową, jakby odpowiedź była oczywista.
– Ty nie chciałbyś pozbyć się swojego ojca, gdyby co tydzień groził ci, że potnie ci twarz? I robił to szczerze?
– Przejąłbyś jego rolę – domyśliłem się. – Dodatkowy zysk.
Oparł głowę o zagłówek siedzenia pasażera.
– Planowałem zwalić wszystko na Hammonda. W jego pokoju znajdziecie sfałszowane obciążające go dowody.
– Czemu jesteś taki chętny do wyznań?
Długa cisza. Już myślałem, że mi nie odpowie, kiedy ten:
– David to mój ojciec – zaczął, ostrożnie ważąc słowa. To nie była odpowiedź na moje pytanie, ale mu nie przerywałem. – On i moja matka mieli romans niedługo przed jej ślubem z moim drugim ojcem, Édouardem. Nieźle, nie? Większość życia spędziłem w przekonaniu, że David to tylko przyjaciel rodziny. Dowiedziałem się, że jest moim ojcem dopiero kilka lat temu. To dopiero był odpał. – Zamilkł na moment. – Możecie mnie zamknąć, ale... Nie chcę wylądować w tym samym miejscu, co on. Gdziekolwiek indziej. Gdziekolwiek.

Trochę później

Logan

Lance piszczał jak niedożywiony orzeł, ale reszcie grupy ani trochę to nie przeszkadzało. Tańczył razem z Pris na środku sceny w londyńskim klubie z karaoke. Oboje trzymali w dłoniach mikrofony i śpiewali “Under Pressure”. Kolorowe światła podążały za ich ruchami, podkreślając to, jak okropnymi tancerzami byli. Liczyło się to, że dobrze się bawili.
– My idziemy następni – powiedział Andreas do Henke.
– Nie ma, kurwa, szans.
Chwilę temu to ja i Bailey staliśmy na miejscu Pris i Lance’a, mordując “I don’t wanna live forever”, a teraz siedzieliśmy z Andreasem i Henke w strefie dla VIP-ów. Kto by pomyślał, że istnieją tak wygodne siedzenia w klubach.
Jak to się stało, że nadal się z nimi widujemy? Pewnie nie powinniśmy. Ale, bądźmy szczerzy, skończyli już Akademię, byli pełnoletni i potrafili podejmować własne decyzje – jedną z nich było utrzymanie kontaktu z nami. Ich czwórka postanowiła, że chcą się z nami jeszcze kiedyś zobaczyć, ale na ich warunkach. Wątpię, że jakkolwiek obchodziliśmy Lance’a, jednak podjęcie ostatecznej decyzji przypadło Pris.
Po ukończeniu szkoły, każde z nich miało przed sobą szereg opcji. Pris przejęła jedną z wielu sieci sklepów matki. Sklep, w którym wybierałyśmy sukienki na bal jesienny teraz należał do niej. Zaczęła nawet projektować ubrania, a Lance robił za jej ładnego chłopaka. Andreas zajmował się głównie pomaganiem organizacjom charytatywnym wspierającym osoby lgbt+, a w wolnych chwilach uczył dzieci gry w hokeja. A Henke? Henke wkręcił się w produkcję filmów. Jego debiutancki film był już prawie skończony.
– Możecie zaśpiewać coś od Eda Sheerana – zaproponował chłopakom Bailey.
Obaj spojrzeli na niego, jakby powiedział najidiotyczniejszą rzecz na świecie (zdarza mu się). Henke potarł dłonią brodę. Był o krok od obrzucenia Bailiego wszystkimi obelgami, jakie zna i kilkoma nowymi, wymyślonymi w międzyczasie. Wreszcie się odezwał:
– Czy my ci wyglądamy na hetero?
Całe zdanie bez ani jednego przekleństwa? Nie sądziłam, że doczekam tego dnia. Henke miał jednak rację. Ed Sheeran się nie nadawał.
– Hayley Kiyoko? – zasugerowałam. – Gaga? Bowie?
– Nie doceniacie Eda – oburzył się Bailey, krzyżując ręce na piersi.
– Bardzo mi przykro, że nie podzielamy twojego gustu muzycznego. Mam ci przynieść chusteczki czy sam je sobie załatwisz?
Kiedy my kłóciliśmy się o muzykę, Pris z Lance’em zdążyli pójść do baru po drinki i wrócić do nas. To Pris jako pierwsza się z nami skontaktowała po tym, jak opuściliśmy Akademię. Zrobiła to w dniu, w którym rozpoczął się proces Beau. Nie mam pojęcia, skąd wytrzasnęła mój osobisty numer telefonu, ale tamtego ranka dostałam od niej krótką wiadomość: “Chcemy się spotkać i pogadać - P. Marchand, E. Henderson”. Mogła podpisać wiadomość samymi imionami, ale uwzględnienie nazwisk było takim Pris ruchem.
Pris usiadła obok mnie.
– Znowu kłócicie się o Eda?
– Bailey zaczął – odpowiedział jej Andreas, po czym zwrócił się do mojego partnera: – Jesteś najstarszy z nas, wstydziłbyś się.
Bailey był gotowy do kolejnej kłótni. Już otwierał usta, by mu odpowiedzieć, gdy wszyscy usłyszeliśmy dzwonek jego telefonu. “Shape of you”. Jego policzki oblały się rumieńcem. Wyglądał całkiem uroczo, kiedy był zawstydzony.
Zerknęłam na jego wyświetlacz, kiedy wciskał “odbierz”. Szef. Nasza praca zdawała się nigdy nie kończyć. Ale jeśli oznaczało to więcej czasu z tym idiotą, to... Nie mam nic przeciwko.
Nawet nie kłopotał się z pójściem w jakieś cichsze miejsce, tylko został tam, gdzie był. Przyłożył telefon do ucha, a my wszyscy uważnie go obserwowaliśmy.
Jego rozmowa z szefem trwała niecałe dwie minuty i jedyne, co Bailey w tym czasie powiedział, to kilka “Yhm” i “Nie ma sprawy, szefie”. Gdy wreszcie się rozłączył, Bailey spojrzał na mnie poważniej niż kiedykolwiek i powiedział:
– Logan, musimy wziąć ślub.
Wszyscy zamilkli.
– Czekaj, co?
Beztrosko wzruszył ramionami, zupełnie jakby właśnie nie powiedział mi, że chce wziąć ślub. To nie tak, że nie chcę wziąć z nim ślubu, ale... To jeszcze nie czas na to. Najpierw musimy zaadoptować kilka zwierząt, a potem możemy pomyśleć o małżeństwie.
Siedział zaraz obok mnie. Czy zawsze możemy być tak blisko? Uśmiechnął się czule.
– Udamy małżeństwo, zamieszkamy w ładnym domu na podejrzanej ulicy i rozwiążemy kolejną sprawę.
Czyli chodziło o nową sprawę, powinnam była się domyślić. Cholera. Co nie zmienia faktu, że będziemy musieli razem mieszkać, nosić obrączki i zachowywać się jak małżeństwo... Czy powinnam powiedzieć rodzicom?
Wyciągnął do mnie dłoń, przez co rękaw jego skórzanej kurtki przesunął się na tyle, by odkryć efekt naszego zakładu sprzed wielu miesięcy. Niedługo po zamknięciu sprawy Króliczka zdecydował, że jego nagrodą za “najlepszą zdobytą informację” będzie zrobienie sobie dopasowanych tatuaży. Skończyliśmy z dwoma małymi króliczkami na naszych nadgarstkach, przypominających o naszej najdzikszej sprawie.
Wszyscy patrzeli na nas wyczekująco.
Złączyłam swoje palce z jego.
– Kiedy zaczynamy?

Koniec

Łaaaaał. Koniec. Wreszcie. Nie sądziłam, że uda mi się to dociągnąć do końca. Zajęło to jedynie kilka lat. Kilka informacji na koniec: jestem pewna, że znajdą się jakieś nieścisłości albo niewyjaśnione wątki, bo jestem trochę debilem i nie zapisuję ważnych informacji, a potem o nich zapominam. W pewnym momencie znacznie przyspieszyłam akcję, bo chciałam to wreszcie skończyć. Jeśli bym chciała, to mogłabym to ciągnąć na kolejne kilkadziesiąt rozdziałów, ale kto ma na to czas?
Przy okazji otwarłam sobie drogę do sequela, który (na 99,9%) nie powstanie.
Teraz kilka ciekawostek:
1. To zaczęło jako kompletnie inna historia – jeśli dobrze pamiętam, to opierała się głównie na tym, że Logan i Bailey byli w zespole. Żadnej szkoły, żadnych tajniaków, a za to kilka koncertów i wiecznie niedogadująca się kapela.
2. W oryginale Bailey nazywał się Andreas.
3. W pewnym momencie zaczęłam pisać bonusowy rozdział z Logan, Bailim i Beau, który zdecydowanie trafiłby w 18+ kategorię, ale po napisaniu jednego akapitu uznałam, że to zbyt out of character. A potem uznałam, że Beau jest ace.
4. Inspiracją do Beau była rola Thomasa Law w A cinderella story: if the shoe fits. Arguably najlepszej adaptacji kopciuszka, jaka dotychczas powstała.
5. Miało być w tym dużo mniej Beau, ale tak jakoś wyszło, że stał się moją ulubioną postacią i,,,, nie mam nad tym kontroli.
6. Zaczęłam tę historię jako zwykły hetero rom com, a potem wyszło moje outowanie się i hetero postaci co. Uznaję, że tylko Will jest w tym hetero. Bo go nie lubię.
7. Przy pisaniu kilku ostatnich rozdziałów słuchałam w kółko dyskografii big time rush. Polecam. Najlepszy zespół na świecie. Confetti falling życiem.
8. Przez chwilę chciałam spiknąć ze sobą Logan i Pris, ale to byłoby nieprofesjonalne.
9. Wielkie wejście Bailiego na bal było inspirowane tym jednym odcinkiem big time rush, w którym Carlos dołącza do Jenniferek.
10. Kiedy zaczęłam to pisać, totalnie nie wiedziałam, co robię, co się dalej stanie. Nie miałam żadnego planu i niepotrzebnie sobie wszystko ciągle komplikowałam. Nie bądźcie jak ja. Planujcie do przodu i róbcie notatki.
11. Epilog miał kilka roboczych tytułów: ostatni z Beau; kiedy noc zmienia się w dzień; idziesz do domu wcześniej, jakbyś miał, kurwa, 60 lat (personal favorite); w imię przyjaźni. Skończyło się na: historia, co?