30 grudnia 2019

Miło jest mieć przyjaciela (repryza)

Logan

– Cholera, Ella, co ty robisz?
Dziewczyna zawisła bez ruchu, schylona nad plecakiem wypełnionym tak dobrze mi już znanymi różowymi “tabletkami”. Próbowała je upchać do środka, ale było ich zwyczajnie za dużo, żeby wszystkie się tam zmieściły. Gdyby robiła to u siebie, to może uszłoby to jej na sucho, ale w bibliotece? W miejscu, gdzie w każdej chwili ktoś może na nią wpaść, niezależnie od tego jak głęboko się ukryje? Och, Ella.
Zrobiłam krok w jej stronę, co chyba przywróciło ją do rzeczywistości. Odsunęła plecak od siebie, wyprostowała się i obróciła w moją stronę, próbując zakryć za sobą zawartość plecaka.
– Widziałam, co w nim było. Zresztą, wiem, czym się zajmujesz – uspokoiłam ją. – Nie pochwalam tego, żeby nie było.
Rozejrzała się dookoła, szukając osób, które mogły nas podsłuchiwać. Oprócz nas w bibliotece o tej koszmarnej godzinie, jaką jest szósta rano, przebywała jedynie aktualnie dyżurująca bibliotekarka. Była to dość młoda kobieta w dopasowanych czarnych spodniach i eleganckiej koszuli, która też pewnie przeszłaby za uczennicę. Wyglądała na co najwyżej cztery lata starszą ode mnie. Stała jednak za daleko, by usłyszeć naszą rozmowę.
– Całe szczęście, że nie szukam twojej aprobaty – odgryzła się Ella, na moment się odwracając, by sprawdzić, czy plecak nadal jest na swoim miejscu.
 Udało mi się powstrzymać silną ochotę wygłoszenia matczynej mowy o tym, jak narkotyki szkodzą ludziom. Po tym straciłabym jakiekolwiek szanse na poważne traktowanie.
– Okej, wiem, że się nie przyjaźnimy ani nic – zaczęłam, ostrożnie dobierając słowa, naprawdę wolałabym uniknąć jej rzucającej się na mnie – ale słyszałam, że masz małe... problemy finansowe. Na pewno są lepsze i bardziej legalne sposoby na radzenie sobie z tym.
W głowie wyobrażałam sobie, że po tych słowach zrobi to, co typowi fikcyjni złoczyńcy, gdy konfrontują się ze swoimi wrogami. Czekałam, aż z wampirzą szybkością podbiegnie do mnie, przyszpili do ściany – lub, w tym wypadku, regału – i przyłoży ostry przedmiot do gardła, powoli zwiększając nacisk i raniąc moją skórę... Nie czas na fantazje.
Nie wiem, czy odczułam większą ulgę czy może zawód, gdy tego nie zrobiła. Ella, zamiast spełnić moje nastoletnie wyobrażenia, ukryła twarz w dłoniach i zsunęła się na podłogę. Siedziała z plecami opartymi o regał i wyglądała tak bezbronnie, że gdybym nie wiedziała lepiej, pomyślałabym, że jest całkiem niewinną dziewczyną.
– Nie wracam tu po świętach – wyznała gorzko, wciąż zakrywając twarz. – Wyjadę i już więcej nie wrócę. Nie ważne, jak dużo tego – wskazała plecak – sprzedam, i tak nie starczy na zostanie tutaj.   
To zaskakujące, jak niektórym łatwo jest wyznać obcej osobie rzeczy, których boją się powiedzieć swoim bliskim.
– To po co to robisz?
– Żeby zostać chociaż do świąt.
Nie sprawdziliśmy z Bailim ile kosztuje semestralny pobyt w Akademii, ale dobrze wiedzieliśmy, że nie bez powodu był zarezerwowany dla elity.
– Czy to jest tego warte?
– Łatwo ci mówić, kiedy nie masz tego problemu – syknęła.
Och, ale by się zdziwiła. Gdybym to ja miała płacić za swój pobyt tutaj, to pewnie wyleciałabym po dwóch dniach. Ale nie mogłam jej tego powiedzieć.
– Na pewno jest ktoś, kto może wam pomóc – ciągnęłam, nie zważając na jej niechęć do mnie.
Położyła dłonie na kolanach i wreszcie na mnie spojrzała.
– Co, mam do kogoś podejść i powiedzieć: “Hej, jestem teraz biedna, chcesz mi pomóc i pożyczyć trochę kasy?”? Niedoczekanie. Umarłabym ze wstydu. Pomijając sam fakt, że wszyscy, którzy może i byliby skłonni to zrobić teraz mnie nienawidzą.
Racja, sprawa z Lance’em i narkotykami. Kiedy odkryjemy sprawcę tego bałaganu, wreszcie wyjdzie na jaw, że nie ona podała mu to, co niemal go zabiło. Nie zmienia to faktu, że handlowała narkotykami, ale przynajmniej nie tamtymi.
– Będzie lepiej – zapewniłam ją. Sama uparcie chciałam w to uwierzyć.
Telefon w mojej kieszeni zawibrował, informując o nowej wiadomości od Bailiego:
Bailey: “LOGAN BARDZO WAŻNE SPOTKANIE TERAZ U MNIE TO WAŻNE PRZYJDŹ TERAZ”
I jeszcze jednej.
Bailey: “TERAZ”

Bailey

Niemożliwe. Nie-kurwa-możliwe. To przełom. Wciąż nie potrafiłem znaleźć tej jednej szpilki, od której odchodziły wszystkie nitki, ale – jak kiedyś powiedziała pewna mądra kobieta – nikt nie jest idealny.
Okej, zacznę od początku. To był wyjątkowo zwariowany dzień i kiedy mówię “zwariowany”, mam na myśli: zaczął się od Henke stojącego pod moimi drzwiami z talerzem czekoladowych babeczek w jednej ręce i laptopem w drugiej.
Wciąż byłem w swojej najlepszej-na-świecie piżamie, czyli w samych spodenkach z malutkimi rudymi pandami. Zlustrował mnie wzrokiem swoich tajemniczych oczu, na dłuższy moment zatrzymując się na mojej nagiej klatce piersiowej, co spowodowało, że przez moje ciało przeszedł dreszcz zaniepokojenia. A może... ekscytacji? Dawno nie czułem się równie obnażony, co w tamtej chwili. Moja opalona skóra, czarne tatuaże... wszystko obnażone przed światem.
Poczułem się jak we wstępie do taniego porno, gdy on przygryzł żarłocznie wargę i przejechał opuszkami palców po mojej klatce piersiowej. W każdej chwili mogłem go powstrzymać i zamknąć drzwi, ale tego nie zrobiłem. Odrzucił laptopa i talerz na bok i popchnął mnie wgłąb pokoju, zamykając za sobą drzwi kopnięciem.
Zbliżył swoje usta do moich, złośliwie się przy tym uśmiechając, po czym...
Moment, nie, przewiń taśmę. Nie wiem co we mnie wstąpiło. To się nie stało. Nie całowaliśmy się. Nie robiliśmy żadnych brudnych rzeczy, jesteśmy dobrymi chłopcami. Przecież on ma chłopaka, a ja w mało sukcesywny sposób próbuję zdobyć Logan. Duh.
– Siema, niezłe tatuaże – powiedział beznamiętnie, gdy otwarłem mu drzwi. Powinienem był coś na siebie narzucić. – Nie wiem, komu innemu to pokazać, więc to twój szczęśliwy dzień. – Nie czekając na moje pozwolenie, wszedł do środka, nawet na mnie nie spoglądając, po czym usiadł po turecku na moim łóżku. Babeczki położył obok siebie, a laptopa na kolana. – Nie myśl, że cię lubię.
Uniosłem ręce w obronnym geście. Przecież wiem, że mnie lubi. Jak mógłby nie? Nie przyszedłby do mnie, gdyby mnie nie lubił. To całkiem urocze, kiedy próbuje udawać takiego twardego. Jednocześnie jestem stuprocentowo pewny, że gdybym wypowiedział te słowa na głos, porządnie bym od niego oberwał.
Przysiadłem się do niego, po stronie babeczek i od razu po jedną sięgnąłem. W stołówce codziennie podawali inne desery. Chodzę tam jedynie, kiedy podają pączki, ale, hej, babeczki to też dobra opcja. Jednym z dzisiejszych deserów musiały być te czekoladowe babeczki ze śmietankowym kremem i kawałkami czekolady. Henke miał dobry gust.
– Oglądaj – polecił mi, wpychając mi swojego laptopa na kolana.
Zaraz po jego słowach na ekranie pojawił się Andreas. Stał na środku lodowiska w swoim hokejowym stroju z głową pochyloną do dołu. Henke musiał stać na trybunach, żeby to nagrać. Andreas powoli unosił głowę, gdy w tle rozbrzmiewały pierwsze nuty jednej z ruchliwszych piosenek Lorda Hurona – a za wiele ich nie miał. A potem zaczął robić piruety jak jakiś łyżwiarz figurowy, a nie lider drużyny hokeja. Kilka sekund później scena się zmieniła i zamiast wygibasów na lodzie oglądałem Andreasa, Simone, Lance’a i Beau odbierających paczki od Willa. Pięć osób, których nie spodziewałem się zobaczyć w jednym miejscu i to zachowujących się przy tym jak cywilizowani ludzie. Simone obejmowała ramieniem Lance’a, Andreas otwierał karton, żeby sprawdzić, czy dostał dobrą przesyłkę, a Beau wręczał Willowi pieniądze.
Zatrzymałem filmik.
– Co było w tych kartonach? – zapytałem Henke, wskazując na trzymane przez nich przedmioty.
Chwilę się zastanowił. “Nie interesuj się”, “nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy”, odpowiadałem sam sobie w jego imieniu.
– Dekoracje do pokoju imprez – odpowiedział. – I alkohol.
Czy powiedziałby mi to, gdyby mnie nie lubił? Spodziewałem się odpowiedzi w stylu “mocne narkotyki”, ale alkohol też może być.
– Dziwnie widzieć Simone z Lance’em i Beau. Szczególnie, że uważa, że próbowała go zabić. Dzika ta wasza Akademia.
– Myśli, że to ona? – zapytał Henke, marszcząc brwi. – Simone była na widowni. Pris dla mnie nagrywała. Widać, że jest na widowni. To nie mogła być ona.
Głośne “PIIIIP” nie pozwoliło mi odpowiedzieć. Nie wiem, kiedy włączyłem dźwięk w telefonie, ale to nigdy nie jest dobra decyzja. Szybko zerknąłem na ekran, by przeczytać wiadomość.
Stary Pierd: “Edouard nie dostał tego samego co reszta.”
Nawet nie postarał się napisać tej śmiesznej kreseczki nad “E” w nazwisku Beau. Detale mają znaczenie, ludzie. Ale, wracając do ważnych rzeczy, to co kurwa właśnie się stało?
Nie mógł po prostu wysłać mi takiej wiadomości i nie wyjaśnić, o co dokładnie chodzi. Tak się nie robi. Najchętniej od razu bym do niego zadzwonił i zadał mu milion pytań związanych z tą wiadomością. Musiałem jednak przesiedzieć z Henke do końca jego filmu, bo jestem dobrym kumplem. Czasem zapominam, że nie jestem tu, żeby się z nimi kumplować, a po to, żeby złapać mordercę. Co prawda, było milej, kiedy zacieśnialiśmy więzy.
– Tak? – zwróciłem się do Henke. – A to dziwne. Powinieneś mu to powiedzieć. A teraz wracajmy do oglądania.
Wznowiłem odtwarzanie. Filmik trwał jeszcze trzy i pół minuty, które ciągnęły się niemiłosiernie. Zobaczyłem obściskujących się Henke i Dre, tego drugiego śpiewającego God Save the Queen, przymierzającego różne stroje na halloween, a w końcu świętującego urodziny z przyjaciółmi.
– Kiedy ma urodziny?
– Za dwa tygodnie.
– Dajesz mu to na urodziny? To słodkie. – Nie byłem w stanie powstrzymać cichego “aww”.
Henke uniósł dłoń i zamachnął się tak, jakby miał zamiar mnie uderzyć, ale zatrzymał ją w ostatniej chwili. Warknął tylko:
– Zamorduję cię.
Naprawdę zaczynaliśmy się przyjaźnić. Szkoda będzie mi go zostawić.
Niedługo później wyszedł, a ja napisałem do Logan i zadzwoniłem do szefa. A raczej próbowałem, bo dziad nie odbierał. Od razu przekierowywało mnie na pocztę głosową.
Pieprzony dziad. Nie wysyła się takiej wiadomości bez żadnych wyjaśnień. Jak mam to rozumieć? Podano mu coś mocniejszego? Słabszego? Łatwiejszego do wykrycia, to pewne, bo sam poczuł, że coś jest nie tak. CZEMU NIE ODBIERA TEGO TELEFONU. Nie, wcale nie panikuję, skąd ten pomysł. Ha.
Ha ha.
Cholera.

Logan

Gdy wreszcie dotarłam do pokoju Bailiego, w środku czekał na mnie niespodziewany gość. Bailey mógł mnie uprzedzić, że on też tu będzie.
– Hammond – przywitałam się, starając się wyzbyć niechęci do niego.
On nie był tak zły, ale nadal był zły. Był tylko zwykłym białym bogaczem, który uważał, że wszyscy powinni się go słuchać. Nie pierwszy taki i nie ostatni, ale niechęć pozostaje.
– Muszę to powiedzieć – odezwał się i od razu wiedziałam, że kiedy to spotkanie się skończy, będę żałowała, że go nie skrzywdziłam. Stał przede mną prosto z dłońmi złączonymi za plecami, a jego ton brzmiał tak, jakby przygotowywał się na rozmowę o pracę. – Lepiej wyszłoby mi udawanie krowy, niż wam, że tu należycie Taka prawda. Zadajecie za dużo pytań, we wszystko się wpieprzacie, a przede wszystkim nie dajecie ludziom spokoju. Jesteście wkurwiający jak cholera.
Bailey stał za nim i wywiercał wzrokiem dziurę w jego czaszce. Will był jedną z tych osób, które uwielbiały wszystkich denerwować i miałam tego szczerze dosyć.
– Przejdź do sedna – poleciłam mu.
– Przychodzę z przełomowymi wieściami. Mówiłem jemu – Wskazał Bailiego – że podczas balu odbędzie się ostatnia wymiana. Michaelson tu będzie, “ta osoba” też. Mam nadzieję, że rozgryziecie, kto to kurwa jest, bo nie mam ochoty tam umierać.
Bailey zacisnął pięść.
– Jeszcze nie – powiedziałam do niego bezgłośnie.
Przewrócił oczami, ale posłuchał. Minuta rozmowy z Willem sprawiała, że oboje chcieliśmy go zabić. Jak dobrze pójdzie, to może kiedyś usłyszymy o jego zabójstwie. Tylko nie przed zamknięciem tej sprawy.
Will mówił dalej, nie zwracając uwagi na nasze zniechęcenie jego obecnością.
– Mamy spotkać się o północy, kiedy wszyscy będą zbyt zajęci oglądaniem i pilnowaniem pokazu fajerwerków, żeby przejmować się spotkaniem pod lasem.
Podzielił się z nami wszystkimi detalami, jakie udało mu się odkryć, a my zaczęliśmy układać plan. Z każdą chwilą czułam się coraz pewniej i wiecie co? Wyglądało na to, że mieliśmy szanse zakończyć tę sprawę bez większych problemów, jeśli wszystko pójdzie według tego, co przekazał nam Will. Rodziła się w nas nadzieja.
Bailey i ja spojrzeliśmy po sobie. Może i nie mogliśmy jeszcze odetchnąć z ulgą, ale zrobiliśmy krok na przód i zbliżyliśmy się do tego, na co tak czekaliśmy. Wymieniliśmy się uśmiechami.
– Będziemy gotowi. 


Jeszcze jeden rozdział i epilog!! Ekscytujące!! Już prawie koniec!! Może będzie to miało sens!! MOJE DZIECKO SIĘ POJAWI NA BALU TO WAŻNE MOJE DZIECKO KOCHAM MOJE DZIECKO ON JESTIDEALNYONMOJEDZIECKOTAK jezu opanuj się MOJEDZIECKOTHO 

2 komentarze:

  1. "– Siema, niezłe tatuaże" JEST PÓŹNO WSZYSCY ŚPIĄ A JA PRÓBUJĘ SIĘ NIE ŚMIAĆ XDDDD Bailey, twoja wyobraźnia jeszcze wszystkich zabije
    Henke i jego film byli uroczy, tho, ale współczuję Bailiemu cringowania przy tym
    I przyniósł mu babeczki no miłość
    Dobrze, że Bailey dodał to "teraz" w esemesie, pierwsze dwa razy mogła nie załapać
    To bardzo chujowe zachowanie ze strony ich szefa że sobie tak ich olał, wszyscy musimy wiedzieć co się działo z Beau
    Weny!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to chyba moja ulubiona scena z całej tej historii
      relacja bailiego i henke to trochę to jeden z powodów dla życia
      ale głównym jest beau

      Usuń