22 grudnia 2019

Chodź, odpłyniemy

>Logan

W KEZ-ie brakowało Beau. Kiedy nie chcę się z nim widzieć, jest wszędzie, a jak nie miałabym nic przeciwko rozmowie z nim, to ten znika nie wiadomo gdzie. Okej, dobrze. Może to i lepiej. Pozwala mi skupić się na kimś innym.
Mówiąc o kimś innym, Praveen po raz pierwszy pojawił się na spotkaniu KEZ-u od czasu swojego powrotu do Akademii. Ostatni raz rozmawiałam z nim w dniu, gdy wylądował w szpitalu. I ile tej rozmowy rzeczywiście było, wymieniliśmy może ze dwa zdania.
– Hej, Praveen – przywitałam się z uśmiechem, przysiadając się do niego, skoro Beau nie było. – Nie mieliśmy okazji lepiej się poznać.
Nie spojrzał na mnie. Jego wzrok nie zatrzymywał się na niczym dłużej niż dwie sekundy, a jego ciało całe się trzęsło.
– Wszystko w porządku? – zapytałam go.
Kilkakrotnie pokiwał głową, ale wciąż się nie odzywał. Robiło mi się go szkoda. Już przed wypadkiem wyglądał na paranoika, a teraz zdawał się wyczuwać zagrożenie na każdym kroku.
– Wszystko w porządku – szepnął tak cicho, że prawie go nie dosłyszałam.
Odezwał się, to wielki postęp. Może było z nim lepiej, niż zakładałam.
– Co się wtedy stało? Tamtego dnia. Dlaczego powiedziałeś, że to Beau?
Przekręcił się na krzesełku tak, by mógł na mnie spojrzeć. Jego ciemnobrązowe oczy świeciły szaleństwem. To był wzrok osoby, która wbrew własnej woli została odizolowana od ludzi na dłuższy czas i nie dawała sobie z tym rady.
– Teraz wiem... To nie Beau. On chciał pomóc.
– To on zabrał cię do szpitala – powiedziałam mu, chociaż sam pewnie dobrze o tym wiedział.
Oparł łokcie na blacie stolika i zaplątał palce we własnych włosach.
– Nie wiem, czyja to wina. Nie wiem, jak to się stało. Logan... ja nie wiem

Bailey

Gdyby ktoś powiedział mi dwa miesiące temu, że będę powtarzał ostatni rok edukacji i siedział z dwójką chłopaków w “Klubie Kreatywności”, to zwyczajnie bym mu nie uwierzył. Aaaale tu jestem i każda minuta w klubie jest jak cieniutka nitka, powoli przerywająca moją duszę na kawałki.
Kanapa w Klubie, na której zawsze mimowolnie lądowałem, tym razem zajmowałem ja, Beau i Henke. Dokładnie w tej kolejności. Gdyby jeszcze ktoś chciał z nami usiąść, to pewnie by mu się udało, ale wtedy musielibyśmy ściskać się ramionami, a Henke nie wyglądał na zainteresowanego takim obrotem spraw. Beau wprost przeciwnie.
Tego dnia Henke pakował swoją już skończoną figurkę w ciemnoniebieski kartonik i obwiązywał go białą wstążką. Ruchy jego dłoni były powolne, lecz precyzyjne. Wkładał w to tyle skupienia, co chirurg przeprowadzający operację serca. Prezent do Andreasa musiał wyglądać perfekcyjnie. Wszystko, co wpadało poniżej tej kategorii nie miało prawa bytu.
Beau, siedzący z ramionami szeroko rozłożonymi na oparciu kanapy, przez ostatnie piętnaście minut, bez chwili zająknięcia, opowiadał każdą historię ze swojego życia, jaka przyszła mu do głowy. Usłyszałem o tym, jak w wieku czternastu lat pojechał z Lance’em do lasu pod namiot, żeby uwolnić się od wkurzających rodziców – ich plan jednak obrał nieoczekiwany obrót, ponieważ, przez wszystkie horrory, jakie obejrzeli, skończyli dzwoniąc po rodziców Lance’a. Albo o tym, jak został zmuszony do codziennego spotykania się z Praveenem po tym, jak ich rodzice zaczęli ze sobą współpracować nad jakimś projektem biznesowym. Albo o tym, ile to on nie wygrał zawodów jeździeckich w dzieciństwie. Usta mu się nie zamykały.
Poza nami w Klubie nie przesiadywało za wiele osób. W kącie, na czerwonych fotelach siedziały dwie dziewczyny i układały domek – a raczej zamek – z wykałaczek. Kanapa, którą zajmowaliśmy stanowiła pewnego rodzaju miejsce dla VIP-ów. Byłem na 89% pewien, że Henke często kogoś z niej skopywał, żeby tylko mieć do niej dostęp.
Wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, ale na jednej ze ścian, nad jednym z foteli, wisiało kilka zdjęć uczniów. Na jednym z nich był Henke i – co za niespodzianka – Alice. Między nimi znajdował się miniaturowy model mikołajowych sań. Żadne z nich się nie uśmiechało, jedynie wpatrywali się w kamerę z kamiennymi twarzami, zupełnie jakby była to dla nich kara.
Odkąd zaczęliśmy grzebać w tej bardzo-niecenzuralne-słowo sprawie, dowiedzieliśmy się co nieco o Trencie i Lance’u, a o Alice stosunkowo niewiele. Henke mógł być odpowiedzią na wszystkie pytania.
– Ej, Henke, co to za laska na zdjęciu z tobą? – zapytałem go szybko, wskazując na zdjęcie.
Podniósł głowę, ale jak tylko zobaczył, o jakie zdjęcie mi chodzi, jeszcze bardziej się naburmuszył. Chłopak posiadał w sobie wiele nastoletniego gniewu. Byłby z niego niezły ochroniarz albo super-złol.
– O, to Alice. Nie lubimy Alice – odpowiedział za niego Beau z typową dla siebie nonszalancją, wzruszając przy tym ramionami.
– Czemu? Co z nią nie tak?
Beau już cisnął się do odpowiedzi, ale Henke go powstrzymał.
– Pieprzona ćpunka podłożyła mi trawkę w pokoju i mnie zgłosiła.
...A potem ktoś ją zabił. Chciałem mu powiedzieć, że nie stawia siebie w zbyt dobrym świetle i zaczynam go coraz bardziej podejrzewać, ale oczywiście nie mogłem tego zrobić.
– Przepraszam, co? – zapytałem zamiast tego.  
No wiem – wtrącił się znowu Beau. – Mój koleżka tutaj – Wskazał Henke – musiał zrobić z nią projekt na zaliczenie. I, koleś, nie uwierzysz. Wszystko idzie okeeej, po czym zaczynają się kłócić. Robi się wielka drama, nie mogą się dogadać. Laska chyba wzięła tę kłótnię zbyt poważnie, bo następne, co robi, to podkłada mojemu ziomowi jakieś narkotyki. O, a potem przedawkowała i umarła. Wiem, że nie powinniśmy mówić źle o zmarłych, aaaaale... nie tęsknimy za nią.  
– Tak – dodał na koniec Henke, wracając do swojego kartonu.
Po tym jednym słowie przestał nas słuchać, zakańczając swój wkład w konwersację.
To było... sporo do przemyślenia. Gdybym wiedział, czyim słowom mogę ufać, byłoby mi o wiele prościej. Chciałem ufać im obu. Ta historia wydawała się być tak niepoprawna, że aż mogła być prawdziwa.
Ale w tej chwili była jeszcze jedna inna rzecz, która mnie intrygowała.
– Opowiedz historię o swojej bliźnie – poleciłem Beau, zmieniając nagle temat.
Rozchylił lekko usta, lecz szybko się opamiętał i je zamknął. Jego dłoń powędrowała do twarzy. Opuszkami palców musnął niewielką bliznę tuż obok ucha, teraz częściowo schowaną pod włosami.
– Spadłem z konia – odparł bez zastanowienia.
Wyćwiczone kłamstwo, które musiał wypowiedzieć już setki razy. Gdyby nie Logan i jej “odkrycie”, nie podważałbym jego słów.
– Gówno prawda.
Beau zmarszczył brwi na moje słowa, a Henke na powrót zainteresował się naszą rozmową.
Ku mojemu zaskoczeniu, Beau nie pozwolił się zbić z tropu na zbyt długo. Odchylił głowę do tyłu i zaniósł się radosnym śmiechem, w którym pobrzmiewało coś dziwnie diabelskiego.  
– Ooooch, Bailey – zagwizdał, spoglądając na mnie wyzywająco. – To całkiem pociągające, gdy używasz takich słów.
– Zostaw tę gadkę dla Logan
Rozłożył bezradnie ręce.
– Dlaczego nie mogę mieć ładnych rzeczy?
– Lepsze pytanie: dlaczego wy tu jesteście? – wtrącił się Henke.
Jego głos, tak jak zawsze, był wypełniony rozdrażnieniem. Henke zawsze wydawał się być takim wkurzonym niedźwiedziem grizzly gotowym do walki, poprzedzonej milionem wyzwisk, ale ja wierzyłem, że on, w głębi duszy, jest tylko przyjacielskim Puchatkiem, potrzebującym miłości i ciepłego uścisku. Co prawda, pewnie gdybym spróbował, to skończyłbym z rozwaloną głową. Za to Andreasowi pewnie by się udało.
– Dotrzymujemy ci towarzystwa – odpowiedział mu Beau, uśmiechając się szeroko i marszcząc przy tym nos. – Za rzadko się spotykamy.
– Widzimy się codziennie – mruknąłem. – Schodzicie z tematu. Beau, bliznaaaaa. Gdyby historia z koniem była prawdziwa, miałbyś gotową dziesięciominutową przemowę, a nie samo “spadłem z konia”.
Dziewczyny od domku z kart niepewnie na nas spojrzały, po czym w ciszy wyszły z sali. Nie mogłem ich winić, nie należeliśmy do najcichszych rozmówców, a układanie kart wymagało sporej dawki skupienia.
Henke odłożył już zapakowany kartonik na bok. Wypuścił powietrze przez usta, pozwalając całemu swojemu zirytowaniu się ulotnić. Czasem zaskakiwała mnie jego umiejętność bycia wkurzonym w każdej minucie spędzania czasu z ludźmi. Dotknął barku Beau, zwracając na siebie jego uwagę.
– Jak mu powiesz, to będziesz miał to z głowy. Jak nie, to nie da ci spokoju, dopóki się nie dowie.
– Ma rację – dodałem.
– Ułatw sobie życie, Beau. Tak będzie lepiej.
Beau rytmicznie stukał palcami o swoje uda, rozważając swoje opcje. Mógł powiedzieć, co się stało i mieć to z głowy... albo wyjść i już nigdy więcej ze mną nie rozmawiać. Czy nie rozmawiałby wtedy też z Logan? Czy tylko ze mną? Nie miałbym nic przeciwko z nim nierozmawiającym z Logan. Byłoby to jednak trooooszeczkę niedogodne dla naszej sprawy.
– W porządku – odezwał się po chwili Beau. Jego głos brzmiał dziwnie niepewnie, jak nigdy dotąd. – Mógłbym z tego zrobić dziesięciominutową przemowę, ale, szczerze? Nienawidzę tej historii. To było latem. Pomagałem wtedy ojcu z pracą. Można powiedzieć, że robiłem za chłopca na posyłki. “Przynieś to, przynieś tamto” typu praca. Pewnego dnia... – Jego głos się załamał. Zakrył usta dłonią i odchrząknął, by jakoś to zakamuflować, ale było już za późno. Dobrze wiedział, że to usłyszeliśmy, lecz mimo to kontynuował: – Pewnego dnia miałem przywieźć mu dokumenty z drugiego końca miasta. Jako że był korek, nie dotarłem na miejsce o czasie, a jemu się to nie spodobało. Wziął nóż i zostawił mi to na pamiątkę. – Wskazał swoja bliznę. – Ja... nie zawiodłem go odkąd to się wydarzyło.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Różnica, między dwiema opowieściami, jakie dzisiaj od niego usłyszałem, była ogromna. Z podnieconego dzieciaka nadużywającego słów jak “koleś” przeszedł do wrażliwego chłopaka, który był na skraju łez.
– Co za chuj – skomentował krótko Henke.
Chciałem pocieszycielsko poklepać Beau po ramieniu, zrobić cokolwiek, ale on zerwał się na równe nogi i ruszył do wyjścia, nawet na nas nie spoglądając. Jezu, koleś miał popieprzonego ojca. Kto normalny robił coś takiego swojemu dziecku? Z tego, co dowiedziała się Logan od dziewczyn, ze starego Édouarda było niezłe ziółko. Szkoda tylko, że Beau musiał na tym cierpieć.
Gdy zniknął z pola widzenia, Henke spojrzał na mnie wyczekująco.
– Co? – zapytałem.
– Masz jeszcze jakieś pytania?
Racja. Już prawie zapomniałem. Mimo że jego pytanie należało do retorycznych, postanowiłem uznać to za zachętę.   
– Często znikasz, o co z tym chodzi? Jesteś w jakimś sekretnym klubie? Mogę dołączyć?
Wyjątkowo nie musiałem długo czekać na odpowiedź. Henke musiał mieć dzisiaj dobry dzień.
– Nagrywałem film dla Andreasa. Ja, on, my razem, nasze ulubione miejsca. W każdej wolnej chwili.
– Mogę zobaczyć?
– Nie dzisiaj.
Przytaknąłem. Przekaz był prosty: więcej informacji od niego nie dostanę. Już i tak dał mi więcej, niż się spodziewałem.
Już miałem podążyć śladami Beau i zniknąć, kiedy zadał mi ostatnie pytanie:
– Czemu zadajesz tyle pytań? 


biedne moje dziecko czemu nie może mieć ładnych rzeczy jest za dobry na ten świat

2 komentarze:

  1. Biedny Beau niech ktoś przytuli Beau
    Ale "spadłem z konia" to naprawdę kiepska wymówka na ranę na twarzy, serio
    Co, twarzą na kamień spadł, powinien to bardziej przemyśleć
    Jak można wrabiać kogoś w posiadanie trawki, eh, bogaci ludzie are at it again
    Na "masz jeszcze jakieś pytania" nie powinno się odpowiadać pytaniem Bailey JAK TY JESZCZE ŻYJESZ
    Weny!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nowiesz ja miałam nogę zszywaną bo wychodziłam z basenu, wszystko się może zdarzyć
      połowa jego szarych komórek była gdzie indziej więc no trochę debilizuje

      Usuń