Jak tylko zajęcia dobiegły końca, odciągnęłam Baileya na
bok.
– Co ona tu robi? Wszyscy nauczyciele mieli zostać
prześwietleni.
Wyglądał na równie zagubionego, co ja. Przez całą godzinę
nauk wpatrywał się w profesorkę, jakby chciał w ten sposób wydobyć z niej
wszystkie potrzebne informacje.
Coś takiego nie powinno się zdarzyć. Kobieta, która
przynajmniej raz spotkała się z Michaelsonem, a raczej Złotą Rybką, i odbyła z
nim podejrzaną rozmowę, od razu staje się równie podejrzana, co on.
– Trzeba zawiadomić szefa. – Podrapał się w głowę, wyraźnie
zakłopotany. – Jak mogliśmy to przegapić?
Niby nie powinniśmy się mieszać, ponieważ sprawa Złotej
Rybki została od nas odsunięta, ale co jeśli obie sprawy są ze sobą połączone?
Może ona spotykała się z Michaelsonem, zdobywała od niego narkotyki, a później
podawała je uczniom, którzy przez to popadali w szał i umierali?
– Muszą ją przesłuchać – dodałam. – Zadzwonisz do niego?
Skinął głową.
Ciekawe, czy zastanawiał się nad tym samym, co ja – czy ona
nas poznała. Wątpię, żeby zauważyła nas tamtego dnia w kawiarni, ale kto to
wie? Nie mogliśmy być pewni. Zostało nam udawać, że nigdy wcześniej jej nie
widzieliśmy i że nie wiemy nic o Michaelsonie.
– Naprawdę nie wierzę, że do tego doszło – mruknął. Jego
głos w połowie zdania niemal niezauważalnie się zawahał, ale szybko przywrócił
go do normy.
Obwiniał się?
– To nie nasza wina. – Próbowałam podnieść go na duchu i
przekonać samą siebie, że była to prawda. – Zgubiliśmy ją, nie wiedzieliśmy kim
była. Powierzyliśmy sprawę innym, skąd mogli wiedzieć, że należy jej szukać?
Nie wyglądał na przekonanego.
– Przynajmniej teraz wiedzą, że trzeba ją sprawdzić… A
właśnie – Nagle sobie o czymś przypomniał. – Pod koniec tygodnia mamy też
otrzymać akta wszystkich uczniów, żeby zrobić wstępną selekcję. Wybieramy tych,
którzy mają jakieś połączenia z ofiarami. Nie jest to najlepszy sposób, łatwo
przez to pominąć kogoś istotnego, ale nie mamy wielkiego wyboru. – Wyraźnie nie
podobał mu się ten pomysł. – Jest tu zbyt wielu studentów, żeby udało nam się
to ogarnąć we dwójkę. Co ty na to, Logan?
Mnie również ten pomysł nie przypadł do gustu. Owszem, zwęzi
nam to liczbę podejrzanych z całej szkoły do, mam nadzieję, kilku osób, ale,
jak powiedział Bailey, możemy kogoś pominąć. To dobry sposób, ale ryzykowny.
– Możemy spróbować. Jest szansa, że trafimy dzięki temu na
jakiś wspólny punkt i skupimy się na kilku konkretnych osobach.
– Jesteś pewna?
– Jestem pewna, że to nasza najlepsza opcja.
Zerknął za siebie, jakby spodziewając się, że ktoś zaraz
wejdzie do środka i przyłapie nas na knowaniach.
Lekko poluźnił krawat, dając swojej szyi nieco przestrzeni.
Od razu wyglądał na bardziej zrelaksowanego.
– Skoro tak uważasz, to to zrobimy – odparł po chwili. –
Masz jakieś plany na teraz?
Plany? Na długą przerwę?
Oczywiście, że nie. To znaczy, tak, przyczepię się pewnie do Pris i spółki, ale
nie miałam jakichś konkretnych planów. Nie wiedziałam nawet, gdzie ich szukać,
a co dopiero, co będziemy robić.
– Nic konkretnego. Ty?
– Beau wspominał, że
wybiera się na siłownię. Chyba też pójdę. – Dotknął dłońmi swojego brzucha. –
Przydałoby się poćwiczyć.
Bailey w grupie był tym
wysportowanym. Oboje ćwiczyliśmy, ale on przykładał do tego większą wagę.
Większe mięśnie równały się większej ilości lecących na niego lasek i lepszych
wynikach w pracy? I oczywiście im większe, tym groźniej wyglądał, więc
przestępcom zdarzało się okazywać jako taki respekt.
– Powodzenia. Myślisz, że
dasz mu radę? – spytałam żartobliwie, kierując się do drzwi.
– To się okaże.
Poinformuję cię, jeśli mi się powiedzie.
– A jeśli nie, to
będziesz siedział cicho? – Domyśliłam się.
Dwa razy się wyparł, a za
trzecim niechętnie przyznał mi rację. Nie było czego ukrywać – często tak
robił, wypierał się swoich błędów. Podczas jednej z akcji związanej z łapaniem
hakerów, straciliśmy przez Baileya połowę danych, ponieważ zapomniał zająć się
zabezpieczeniami. Wciąż to odkładał i odkładał, aż w końcu było za późno i
haker zaatakował także nas. A Lindberg ciągle powtarzał, że to nie jego wina i
nie zrobił nic złego.
Miał tendencję do
wypierania się swoich błędów. Nie robił tego za każdym razem, ale przeważającą
większość razy.
Wyszliśmy z sali, po czym się rozdzieliliśmy. Poszliśmy w
różne strony – on do Bliznowatego, a ja na poszukiwania Pris. Znalezienie
królowej szkoły nie może być trudne, prawda? Coś mi mówiło, że poprawna
odpowiedź to „nie”.
Bailey szybko się zmył. Na chwilę oderwałam od niego wzrok,
a jego już nie było. To dopiero pierwszy dzień, a my ciągle się rozdzielamy.
Partnerami byliśmy już trochę ponad pół roku, dotychczas pracując zawsze ręka w
rękę, jeden przy drugim i nie zostawiając drugiego na zbyt długo. Jak na razie
ta zmiana była po prostu… dziwna.
Dziwnie było nie mieć go cały czas obok, żeby na niego
ponarzekać albo zrzucić na niego winę za wszystkie moje problemy, tak samo jak
on zrzuca na innych odpowiedzialność. Kiedy on spędzał czas z chłopakami, nie
miałam z kogo żartować. Odebrali mi główny obiekt śmiechu.
Korytarz był dziwnie ciemny jak na popołudnie. Przez
sięgające podłogi okna powinno dostawać się do środka wystarczająco światła,
żeby go całego oświetlić, a tu ledwo było cokolwiek widać, mimo że na zewnątrz
nie widać było ani jednej chmurki, słońce świeciło, a niebo miało błękitny
kolor.
Została jeszcze godzina do końca przerwy, większość osób
siedziało teraz na stołówce, jedząc lunch. Nie zaszkodziło sprawdzić czy nie ma
tam osoby, której poszukuję albo chociaż kogoś z jej paczki.
– Idziesz zjeść? – zapytał ktoś, ni stąd, ni zowąd za mną stając.
Z ust wydobył mi się zduszony okrzyk. Nie usłyszałam nawet
zbliżających się kroków, zajęta własnymi rozmyślaniami.
Obróciłam się napastnika, uważnie mierząc go wzrokiem. Teraz
powinien być w innym miejscu, nie tutaj. Stał z krzywym uśmiechem i rozwiązanym
krawatem, wpatrując się we mnie swoimi szarymi oczami.
– Co tu robisz, Beau? Nie powinieneś być na siłowni? –
spytałam, czego natychmiast pożałowałam. To jak powiedzenie mu, że interesuję
się tym, co robi, a tego myśleć nie powinien. – Bailey coś wspominał –
wytłumaczyłam się szybko.
– Wybierałem się tam, ale widząc ciebie, postanowiłem
zboczyć z trasy i sprawdzić, co uda mi się tutaj zdziałać.
– Ach, tak? Nie stawiaj swoich oczekiwań zbyt wysoko, bo
jeszcze się zawiedziesz.
– Zaryzykuję.
Nie zważając na to czy tego chcę, czy nie, objął mnie
ramieniem, opierając część ciężaru swojego ciała na mnie. Gość nie był lekki i
raczej nie wiedział, że lekceważenie woli drugiej osoby nie jest dobrym
sposobem na podryw. Ale nie będę mu tego wypominać, bo jeszcze się obrazi i nie
będzie chciał rozmawiać.
Musiałam przyspieszyć kroku, przystosowując się do jego
tempa. Po kilkunastu krokach, przechodząc na inny korytarz, zauważyłam, że nie
idziemy w stronę stołówki, tylko w całkiem innym kierunku. Prowadził mnie na
zewnątrz.
Przez moje myśli przechodziło milion możliwych zakończeń tej
sytuacji. Rozważałam każdą możliwość, co może się dalej stać, poczynając od
zostania zamordowaną czy też zgwałconą, a kończąc na okrężnej drodze do
stołówki.
Policjanci są odważni. Muszą być, skoro mają ryzykowną
pracę, wymagającą pewnych umiejętności. Ale mężczyźni… Są nieprzewidywalni i stanowią
zagrożenie.
Wolną ręką otworzył przeszklone drzwi, które prowadziły do
ogrodów.
– Nie powinniśmy iść w drugą stronę? – spytałam, wskazując
palcem za siebie.
– O nie. Stołówka? Zapomnij. Zabiorę cię do mojej sekretnej
kryjówki.
Ach, sekretna kryjówka. Oczywiście. Już zaczęłam sobie
wyobrażać jakąś jaskinię z porozrzucanymi w niej kośćmi i różnorakimi
drobiazgami, które Beau zatrzymywał sobie po ludziach, których tam zabrał, jako
nagrody.
To nie tak, że od razu zakładam, że wszyscy są źli i okropni
i że są potencjalnymi przestępcami, ale… Lepiej na początku komuś nie ufać i
się przekonać niż zaufać i zostać oszukanym, prawda? Tak powtarzał mój tata,
ale na liście jego powiedzonek widniało również: „Kiełbaski załatwią wszystkie
problemy, Logan. Zaufaj kiełbaskom”, więc nie jestem do końca pewna, na ile
należałoby się go słuchać.
– Sekretna kryjówka? To może ja już podziękuję. – Z
uśmiechem udałam, że chcę się oswobodzić z jego objęcia, a skończyłam będąc
jeszcze bliżej.
Czuć było od niego mocny zapach wody toaletowej. Mocny, ale
całkiem przyjemny dla nosa. Udało mi się wyczuć kardamon, cynamon, grejpfruta,
ananasa, a także kilka innych przypraw i owoców, których nazw nawet nie znałam.
– Nie masz się czego obawiać, Logan, nie zjem cię – mówiąc
to, przejechał wzrokiem po moim ciele. – Za chuda jesteś, czym miałbym się
najeść?
– Mógłbyś ugotować zupę, wystarczyłoby kilka kawałków mięsa,
trochę wody i pewnie kilka innych składników… Nigdy nie robiłam zupy.
– Dalej podsuwaj mi pomysły, a może z któregoś skorzystam.
– Co powiesz na danie z królika? Króliczki są urocze.
Na wspomnienie słowa „króliczek” nieznacznie drgnęła mu
powieka. Beau coś wiedział. I nie wyglądał na skłonnego do podzielenia się tymi
informacjami.
– Miałbym zjeść króliczka zamiast ciebie, bo są równie
urocze? – Zaśmiał się, wreszcie mnie puszczając.
Doprowadził nas do wysokiego klonu, stojącego na środku
łąki, między szkołą a boiskami. Drzewo musiało mieć co najmniej czterdzieści
lat. Od grubego pnia odchodziło wiele gałęzi, które dalej dzieliły się na
kolejne i tak w kółko. Liście zaczęły zmieniać kolory, szykując się do
opadnięcia na zimę, by móc potem na nowo zakwitnąć i przystroić drzewo
zielenią.
– To twoja kryjówka? Drzewo? Przecież to żadna kryjówka,
każdy może tutaj przyjść.
– Ale czy nie sądzisz, że tutaj będzie się przyjemniej jadło
niż przy tych wszystkich ludziach na stołówce?
– Może troszeczkę. Masz jakieś jedzenie czy…? – zapytałam,
spoglądając na jego torbę. Nie miałam przy sobie żadnego jedzenia, a on był
tym, który mnie zaprosił, więc siłą rzeczy, powinien mieć coś ze sobą.
Wypadałoby, żeby był przygotowany, skoro chce zabrać dziewczynę na lunch.
Usiadł na trawie i oparł swoje plecy o pień. Podążyłam za
jego przykładem i zajęłam miejsce po jego prawej stronie. Był leworęczny, więc
była to dla mnie najlepsza opcja. Gdyby wpadł na jakiś niemądry pomysł i
wyciągnął lewą rękę, miałabym minimalnie więcej czasu na reakcję, a jeśli
zdecydowałby się na ruch prawą, to odepchnięcie czy oswobodzenie się z niej
byłoby znacznie prostsze, zważając na to, że to nie tą ręką posługuje się na co
dzień.
Wyjął ze swojej torby niewielki przezroczysty pojemnik z
jasnozielonym wieczkiem. Zanim jeszcze go otworzył, wiedziałam, że w środku była
sałatka ziemniaczana. Wyciągnął jeszcze dwa widelce i podał mi jednego z nich.
– Mam nadzieję, że nie masz żadnego uczulenia ani nic. –
Podrapał się w głowię z zakłopotaniem. Pewnie dopiero teraz przyszło mu na
myśl, że mogę nie lubić takiego jedzenia albo że mogłoby mnie zabić.
– Ziemniaki zjem pod każdą postacią – uspokoiłam go, biorąc
od niego widelec.
Uśmiechnął się delikatnie, ukazując dołeczki w policzkach. Włosy
opadły mu na twarz tak, że blizna obok ucha była prawie niewidoczna.
– Ulżyło mi. Zacząłem się obawiać, że może źle zrobiłem, nie
wypytując cię wcześniej o ulubione dania i wszystko, na co jesteś uczulona –
rzucił żartobliwie, potwierdzając moją wcześniejszą myśl.
Poczekałam aż on zje jako pierwszy, zanim sama nabiłam na
widelec trochę sałatki. Ostrożności nigdy za wiele.
Wydawał się być całkiem miły. Troszeczkę przylepa, ale w
porządku koleś. Nieudolny flirciarz. Muszę pamiętać, żeby napisać to w jego
karcie. Nie mogę się doczekać, aż znajdziemy na niego jakieś brudy… Albo to on
pomoże znaleźć nam brudy na kogoś innego. Bo nie wszyscy są kryminalistami,
prawda?
– Jak podoba ci się szkoła? – zapytał, gdy kończyliśmy jeść.
– Myślisz o dołączeniu do czegoś jeszcze oprócz KEZ?
– Chcieliśmy z Baileyem dołączyć do chóru.
– Odradzam. To, co się ostatnio dzieje z chórem to jedna
wielka masakra. – Pokręcił głową z dezaprobatą. – Lepiej sobie odpuśćcie.
Czy to czas na odpowiedzi? Ten dzień robi się coraz lepszy.
– O co chodzi z chórem? Został przeklęty? Powinniśmy obawiać
się złej czarownicy, szukającej czerwonych bucików czy wkurzonego ducha?
Szczerze liczyłam na to, że Beau się zaśmieje, ale miał
poważny wyraz twarzy. Po raz pierwszy, od kiedy go spotkałam.
– Nie słyszeliście o tym, co się dzieje? – spytał cicho. Gdy
pokręciłam głową, kontynuował: – Kilka osób z chóru miało małe… ataki.
Nieprzyjemna sprawa. Jeden mój kumpel ucierpiał, więc wolałbym, żeby nie
spotkało to kolejnej osoby, którą zaczynam lubić – powiedział, a nasze oczy się
spotkały.
Kumpel, który ucierpiał? Musiał mieć na myśli jedną z ofiar.
Alice można wykluczyć, zostają Trent i Lance. Bardziej prawdopodobnym był
Lance, skoro byli z tego samego rocznika, a Lance się z wszystkimi kumplował.
Ucierpiał, ale nie umarł. Przynajmniej na razie, i miejmy nadzieję, że nic mu
się już nie stanie.
Logan, tak nie wolno,
upomniałam siebie w myślach. Szczerze wolałabym uniknąć kłopotów za umawianie
się z podejrzanym, chociaż wcześniej pozwoliłam na to Baileyowi.
Mówiąc o Baileyu, właśnie szedł do nas z drugiego końca
łąki. Jakby na zawołanie, pojawił się zaraz po tym, jak wymieniłam w myślach
jego imię.
– Beau! – zawołał Bailey, przyspieszając kroku, by jak
najszybciej znaleźć się obok nas. – Siłownia to teraz zarywanie do mojej…
siostry. – Zawahał się chwilę przed tym słowem, jakby nie mogło przejść mu
przez gardło.
Beau uniósł ręce w obronnym geście.
– Miałem dobre chęci, naprawdę chciałem tam iść, ale – Jego
wzrok skupił się na mnie – spotkałem Logan i plan uległ zmianie. Wybacz, stary.
Następnym razem z tobą pójdę.
Dopiero teraz zauważyłam, że Bailey nie miał już na sobie
mundurka, tylko szary podkoszulek i ciemne szorty, a eleganckie buty zamienił
na trampki. Kropelki potu na jego twarzy potwierdzały to, że rzeczywiście
ćwiczył. Albo że chodzenie jest bardzo męczące.
– Widzę, że zdążyliście się zakumplować – rzuciłam, robiąc
między sobą a Beau miejsce dla Baileya.
– Wy również – odparł Bailey, zajmując miejsce z głośnym
westchnięciem. – Muszę porządnie odpocząć.
Chciałam się odezwać, ale zanim zdążyłam chociaż otworzyć
usta, uprzedził mnie Beau:
– Jesteś tu dopiero jeden dzień, a już stękasz jak stary
dziadek.
Bailey trącił go ramieniem, nie mając siły na użycie pięści.
Był na siłowni może z pół godzinny, a ledwo żył. Na treningach ćwiczył dużo
dłużej i nie był zmęczony, a tu co? Zaniedbał się.
– Czuję się, jakbym był tu od kilku tygodni – mruknął w
odpowiedzi Bailey, przymykając oczy.
***
I wreszcie nadszedł dzień, którego od dawna z Baileyem niecierpliwie
wyczekiwaliśmy. Czwartek. Dzień spotkań chóru. Dzień, w którym wreszcie się
zgłosimy i dowiemy czy zostaliśmy przyjęci. A gdy tylko odpowiedź będzie
twierdząca, rozpoczniemy wewnętrzną akcję. Wewnętrzną akcję wewnętrznej akcji?
– Denerwujesz się? – zapytał stojący obok Bailey.
Nonszalancko trzymał ręce w kieszeniach i opierał się o ścianę niczym buntownik
ze starego filmu z Jamesem Deanem. – Będzie dobrze.
– Wiem, że będzie dobrze. Nie bez powodu nas wybrali –
syknęłam, ściszając głos.
– Spokojnie, Logan, damy radę.
Machnęłam ręką na jego słowa. Musieliśmy dać radę. Nie było
innej opcji. Pojawiliśmy się w tej szkole, by znaleźć źródło kłopotów, a to
było ich centrum. Bez dotarcia do centrum, dalsze poszukiwania zajęłyby nam
więcej czasu, niż byśmy chcieli.
– O co chodzi z tobą i Beau? – odezwał się po kilku minutach
ciszy.
– A co, martwisz się o swoją siostrzyczkę? – zadrwiłam.
Dziwnie było udawać rodzinę, a jednocześnie nie było to jakoś bardzo trudne,
skoro od kilku miesięcy spędzaliśmy większość czasu wspólnie. – Ty też spędzasz
z nim dużo czasu, zdecydowanie więcej niż z resztą grupki Andreasa.
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Polubiłem go, chociaż ciągle mnie wystawia,
kiedy mamy wyjść na siłownię. To już trzeci raz!
– Może on wcale nie chce tam z tobą iść, pomyślałeś o tym?
Wydął usta, ignorując mój komentarz.
– Wiesz już, co zaśpiewasz? – Zmienił temat, wracając do
kwestii chóru.
Moje serce zamarło. Piosenka. Przygotowałam wszystko, oprócz
piosenki. Jak można zapomnieć o piosence, idąc na przesłuchanie do chóru?
Wpadł mi do głowy jeden pomysł, którego powodzenie było
wątpliwe, ale lepsze to niż nic. Była jedna piosenka, z którą zawsze dawałam
sobie radę. Moja ulubiona. Tylko, że do wykonania jej potrzebna była dwójka
osób.
A ja wiedziałam, że on również ją zna.
– Bailey, co powiesz na duet? – zaproponowałam, mając
nadzieję, że się zgodzi. Teoretycznie mogłabym zaśpiewać same damskie partie
piosenki, ale straciłaby swój efekt.
– Duet? To zależy, jaką piosenkę chcesz śpiewać.
– Oglądałeś Grease,
prawda?
Kiwnął głową. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu,
który objął nawet jego ciemne oczy.
– Z siedem razy – odpowiedział, krzyżując ręce na piersi.
Wyglądał na zainteresowanego. I dobrze.
– To już wiesz, co zaśpiewamy.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że tam jest więcej niż jeden
duet, prawda?
No hej. Rozdział miał pojawić się w zeszłym tygodniu, ups. Mogę zwalić to na comic con. I znowu jest krótszy. Bez konkretnego powodu, oprócz tego, że jestem leniem :))))
No hej. Rozdział miał pojawić się w zeszłym tygodniu, ups. Mogę zwalić to na comic con. I znowu jest krótszy. Bez konkretnego powodu, oprócz tego, że jestem leniem :))))
Proszę, powiedz mi, że to (nie) będzie "You're the one that I want".
OdpowiedzUsuńUu, chyba Logan wpadła komuś w oko? :))) Przyniósł jej sałatkę ziemniaczaną, czy to już miłość?? Ziemniaki łączą ludzi.
Brakowało mi KEZ, ale w końcu jest chór! Czy najciekawszą rzeczą w tej szkole są zajęcia pozalekcyjne? No cóż, bynajmniej nie najbardziej bezpieczne.
Czekam na więcej ziemniaków i chóru.
Weny!
Równie dobrze może być to Summer Nights :)))
UsuńTak, z buta mu w oko wjechała. To już na pewno miłość, bo co innego??
Chór!! Tak!! Opisywanie zajęć muzycznych będzie super!! Nikt nie umrze!! Chyba!!
!!
Wzajemnie!
Cześć Ziemniaku.
OdpowiedzUsuńJestem, cieszysz się?
Pozwól, że od razu przejdę do rozdziału xDD
"Czuć było od niego mocny zapach wody toaletowej." - pomyślałam o czymś innym xD
Mało ziemniaków, nie najadłam się tą sałatką.
Zajęcia chóru w czwartek? Brzmi znajomo. Jestem ciekawa jak wyjdzie ci opisywanie :))
Po cichu liczę na Summer Nights.
Postaram się dzisiaj wszystko nadrobić.
Annyeong!
Nie posiadam się z radości.
UsuńChodziło mi o wodę z kibla, tak.
Ale zawsze coś, prawda? Postarał się chłopak.
Tbh żałuję, że dałam chór jako to główne, a nie kez, byłoby ciekawiej. I lepiej by się to opisywało.
Powodzenia!