Podobno pierwszy dzień w szkole nie jest taki zły. Podobno.
Budzik zadzwonił równo o siódmej rano. Wciąż z zamkniętymi
oczami, wymacałam wyłącznik i go nacisnęłam, a okrutny dźwięk ustał.
Wstawanie o tej godzinie do pracy było znacznie prostsze.
Teoretycznie teraz również wstawałam do pracy, ale nadal.
Akcje pod przykrywką to niekończąca się praca.
O siódmej trzydzieści zaczyna się szkolne życie, otwiera się
recepcja, biuro informacji i cała reszta. Od ósmej w stołówce można zjeść
śniadanie przez, a pół godziny później można zgłosić się na korepetycje lub do
jednego z kółek zainteresowań. O dziewiątej rozpoczyna się pierwsza lekcja.
Wyciągnęłam z szafy mundurek, chwilę się w niego
wpatrywałam, zastanawiając, dlaczego to robię, po czym zaczęłam wkładać na
siebie poszczególne części garderoby.
Miałam godzinę na przygotowanie się do śniadania. Punkt
regulaminu zabraniający makijażu znacznie skracał czas szykowania się.
Włożyłam do torby kilka zeszytów i książek, które będą mi
dzisiaj potrzebne razem z długopisem i ołówkiem. Nie musiałam zabierać torby
już teraz, miałam dużo czasu na zabranie jej podczas godziny kółek.
Nie wpisałam się do żadnego, co dawało mi wolną godzinę.
Bailey wczoraj wspomniał, że żeby zbliżyć się do tych ludzi, najlepiej
porozglądać się po kółkach, dołączyć do czegoś i starać wtopić w tło,
jednocześnie nasłuchując i dowiadując się, co dzieje się w szkole i poza nią.
Zostało mi dwadzieścia pięć minut do rozpoczęcia śniadania, a
wejście do recepcji i wpisanie się do jakiegoś klubu nie było takim złym
pomysłem. Ah, czas na socjalizowanie się.
Naszykowałam sobie wszystko, czego później będę potrzebować
na lekcje, przyczepiłam identyfikator do kieszonki przy marynarce i wyszłam z
pokoju.
Po korytarzach krzątało się już kilka osób, większość nadal
ubrana w piżamy, kierujących się do toalet. Niektórzy przyglądali mi się, jakby
próbowali wycenić, ile jestem warta. Czułam się bardziej jak zwierzę na
wystawie niż jak inteligentna dziewczyna z bogatej rodziny producentów kosmetyków,
którą miałam być.
Tak, naszą przykrywką było to, że jesteśmy przybranym
rodzeństwem Turnerów, odpowiedzialnych za różne pomadki i kremy, jednak nie
wolno nam zbyt wiele o tym mówić, ponieważ wszystko było tylko ustawione.
Wpisując w wyszukiwarkę Turner Cosmetics, wyskakiwało kilka różnych produktów i
informacje o firmie.
Współpracowaliśmy z pewną firmą produkującą produkty takie
jak kosmetyki i leki. Czasami pomagali nam ze sprawami, dostarczali informacji
albo jak w tym przypadku, pozwalali wykorzystywać swoje produkty ze zmienionymi
etykietkami.
Słabą stroną przybierania fałszywej tożsamości było to, że
nie mogliśmy powiedzieć rodzinie, co tak naprawdę robimy. Moi rodzice myślą, że
jestem na obozie treningowym, czymś w rodzaju szkolenia, pomagającego
polepszeniu się w pracy.
Ciekawe, co Bailey powiedział swojemu bratu. Z tego, co
wiedziałam, był jego najbliższą rodziną i możliwie jedyną. Bailey czasem
opowiadał o nim historie, o krajach, które odwiedził i zdjęciach, jakie tam
wykonał. Z tego właśnie utrzymywał się jego brat – z robienia zdjęć.
A Bailey zdecydował się łapać przestępców.
Nikt nie zaczepił mnie w drodze do recepcji, wszyscy tylko
albo bardzo się spieszyli i nawet nie zwrócili na mnie uwagi, albo gapili, ale
nic nie powiedzieli. Słałam im ciepłe uśmiechy, które całkowicie ignorowali,
niewdzięczne snoby.
Kobieta obsługująca recepcję poprosiła mnie o pokazanie
identyfikatora, kiedy do niej przyszłam. Ledwo na niego spojrzała i odłożyła,
bezpieczeństwo na wysokim poziomie. Podniosła głowę i skierowała do mnie swoje
pytanie:
– Czegoś ci potrzeba, kochana? – Jej głos był przesłodzony
prawie tak mocno jak głos Pris.
– Między śniadaniem a pierwszymi zajęciami miałabym godzinę
wolną, mogłabym się tu wpisać na jakieś zajęcia?
Pokiwała głową i poprawiła swoje okulary. Następnie znów
opuściła wzrok, aby spojrzeć na ekran komputera. Chwilę czegoś w nim szukała,
aż w końcu chyba udało jej się to znaleźć, ponieważ uśmiechnęła się z dumą i
znów zwróciła swój wzrok ku mnie.
– Interesuje cię coś konkretnego? Mamy tutaj wiele
różnorodnych klubów, zawsze znajduje się coś dla każdego.
– Niech mnie pani zaskoczy – powiedziałam jej z nutą
tajemniczości w głosie – i wpisze do jakiegokolwiek klubu, który jest teraz
popularny.
– Jakiegokolwiek? Skoro tak… – Kilka razy coś kliknęła. –
Imię i nazwisko?
Powinna to wiedzieć po sprawdzeniu identyfikatora, ale
zatrzymałam to spostrzeżenie dla siebie.
– Logan Bl…Turner – poprawiłam się szybko.
To mogła być pierwsza wtopa. Przyzwyczajanie się do nowego
nazwiska nie jest łatwe, a do imienia nawet bardziej, dlatego agentom zmienia
się tylko nazwisko. Nikt nie chciałby zostać przyłapany na reagowaniu na
swoje-już-nie-swoje imię. Tłumaczenie się po czymś takim byłoby zbyt
kłopotliwe.
– Blturner? – zapytała, żeby się upewnić.
– Po prostu Turner. Czasem przedstawiam się uwzględniając
drugie imię. Logan Bl…aguna Turner.
Zmarszczyła brwi.
– Blaguna? Na twoim miejscu zostałabym przy pierwszym –
rzuciła. Miała trochę racji. – To jak, chcesz wiedzieć, do czego jesteś zapisana
czy wolisz mieć niespodziankę?
– Niespodziankę. Wystarczy mi numer sali, w której będą
zajęcia.
– Sala numer trzydzieści sześć – odpowiedziała. Musiałam się
spojrzeć z ogromnym zmieszaniem, ponieważ dodała: – Osobny budynek, blok
techniczny, pierwsze piętro i w prawą stronę. Blok techniczny to ten większy –
dodała, aby mieć pewność, że trafię w odpowiednie miejsce.
Powiedziałam szybkie „dziękuję” i przeprosiłam za kłopot.
Zajęło to dość dużo czasu, który my obie mogłybyśmy spędzić w ciekawszy sposób.
Nie było powodu, żeby zadawać jej niepotrzebne pytania
związane ze śledztwem. Nauczyciele i pracownicy szkoły zostali już wcześniej
przesłuchani, a i tak nie uzyskaliśmy żadnych istotnych informacji. Wszystko
stało się nagle, nawet nie zauważyli, że coś było nie tak z ofiarami. I
oczywiście uważają, że nikt ze szkoły nie mógł być dilerem, ponieważ do
Akademii chodzą sami grzeczni uczniowie, którzy nigdy nie zrobiliby czegoś tak
okropnego.
Nowa uczennica wypytująca o martwych i poszkodowanych
uczniów mogłaby wzbudzić podejrzenia.
Miałam nadzieję, że Bailey wiedział, że musimy wszystko
rozpracować dyskretnie, nie zdradzając, po co tu naprawdę jesteśmy.
Napisałam do Baileya z zapytaniem, gdzie jest. Wczoraj
omówiliśmy kilka spraw, podzieliliśmy się spostrzeżeniami, ale nie
uzgodniliśmy, czy będziemy trzymać się razem, czy się rozdzielimy. Rozdzielenie
się byłoby dobrym pomysłem, on zająłby się męską częścią szkolnej społeczności,
a ja spróbowałabym przykolegować się do Pris i jej koleżanek.
Odpowiedź otrzymałam, kiedy byłam w połowie drogi na
stołówkę.
Bailey: „Z Łasicami na stołówce. Na środku, drużyna zajmuje
najlepsze miejsca.”
Czyli jednak zdecydował spróbować swoich sił w hokeju.
Maskotką szkoły była łasica. Właściwie, był to gronostaj,
ale przyjęło się nazywanie go łasicą, tak samo członków drużyny. Zostały
wybrane na maskotkę, ponieważ w Manchesterze jest ich pełno. Gdzie nie
pójdziesz, są duże szanse, że spotkasz łasicę.
Ciekawostka: w dawnych czasach często trzymało się je w
zamkach jako zwierzątka domowe, żeby pozbywały się szkodników. Chronione były
dekretami królewskimi, które zakazywały zabijania ich. Gryzonia traktowali jak
domowego kotka.
Drzwi do stołówki stały otworem, zapraszając do środka
głodnych nastolatków na śniadanie. Według regulaminu, jedzenie posiłków na
stołówce było opcjonalne, ale wychodzenie poza teren szkoły zabronione. Aby
wyjść, trzeba było zdobyć przepustkę od nauczyciela z jego podpisem, więc
wyjście do pobliskiej knajpy raczej nie wchodziło w rachubę.
Okrągłe stoliki rozstawione były po całym pomieszczeniu.
Przez środek prowadziła ścieżka, umożliwiająca dostanie się do bufetu. Kilka
osób stało w kolejce z tacami, czekając na swoją kolej na zabranie sobie tego,
co chcieli zjeść na śniadanie. Znajdowało się tam wiele różnych dań, takich jak
tradycyjne angielskie śniadanie, płatki czy kanapki. Obok jedzenia leżały
etykietki w stylu „bezpieczne dla wegetarianów”. Nad bufetem wisiał znak
głoszący, że w tym tygodniu w Akademii trwa Tydzień Kartofla, codziennie
kilkadziesiąt różnych potraw złożonych głownie z ziemniaków.
Bailey siedział przy stoliku razem z grupką barczystych
chłopaków, wszyscy się śmiali, kiedy Andreas coś powiedział. Ciekawiło mnie czy
rzeczywiście było to zabawne, czy śmiali się, nie chcąc podpaść swojemu
„przywódcy”.
Niedaleko, w równie dobrym miejscu, siedziała Pris ze swoimi
przyjaciółkami. Wszystkie wyglądały nieskazitelnie. Ubrania wyprasowane,
czyste, włosy idealnie ułożone, a zęby błyszczące bielą.
Poczułam się jak Cady z Wrednych
Dziewczyn podczas jej pierwszego dnia. Stoliki nie były aż tak zastereotypowane,
nie było tak, że przy jednym stoliku siedziały tylko kujony czy artyści.
Większość grupek była mieszana, nie ograniczali się do jednego typu ludzi.
Wyjątkiem były stoliki Pris i Andreasa.
Pris była tu królową pszczół, wyraźnie podporządkowywała
sobie wszystkich. Byli dla niej tylko małymi, nic nie znaczącymi robotnicami.
Dopóki się jej słuchali, była miła, a kiedy przestawali, robiło się
nieprzyjemnie.
Łatwo przejrzeć popularne dzieciaki, gorzej z resztą. Czasem
to właśnie oni mieli interesujące informacje, bo udało im się zaobserwować
kogoś z popularnych na niecnym uczynku.
Próba zaprzyjaźnienia się ze wszystkimi będzie ciężka, ale
musi się udać. Nie ma innej opcji.
– Hej, Logan! – zawołała Pris z szerokim uśmiechem, machając
do mnie. – Możesz usiąść z nami, mamy wolne miejsce. – Poklepała ręką siedzenie
obok siebie.
Czas rozpocząć zabawę.
Szybko podeszłam do bufetu i zabrałam pierwszą z brzegu
kanapkę i filiżankę z herbatą.
Przysiadłam się do nich, zerkając jeszcze raz kątem oka na
mojego „brata”. Już tu nie patrzył. Zamiast tego, jadł omlet i, między gryzami,
rozmawiał z siedzącym obok niego brunetem.
– Cześć – zagadnęłam je, siadając obok blondynki.
Pris od razu zabrała się za przedstawianie mnie wszystkim
swoim koleżankom. Była ich trójka. Po drugiej stronie Pris siedziała niska
dziewczyna z masą piegów i idealnie wyregulowanymi brwiami, miała na imię Ella.
Kolejną przedstawiła jako Avę – ich damską casanovę. Nie wstydziła się tego, że
często zmieniała chłopaków i nie zostawała z jednym na zbyt długo. Uciekała od
nich, jak tylko zaczynało się robić ze związku coś poważnego. Ostatnia, Simone,
spoglądała spod przymrużonych powiek. Jej przenikliwe spojrzenie czekoladowych
oczu zdawało się sięgać do środka mojej duszy, szukając najmniejszej fałszywej
nuty. A tych było wiele.
Tak wiele można dowiedzieć się podczas niby nic nieznaczącej
pogawędki. Pris wszystkich kontrolowała, Ella robiła za mózg, Ava latała za
chłopakami, a Simone wyglądała na tą, która ratuje przyjaciół w razie kłopotów.
– Teraz twoja kolej – powiedziała Simone z półuśmieszkiem.
Jadła frytki, chociaż nie należały one do typowo śniadaniowych potraw. –
Opowiedz nam coś o sobie. Na przykład, dlaczego się tu przenieśliście?
– Ta szkoła jest uznawana za jedną z najlepszych w kraju.
Słyszałam też, że ludzie są w porządku i… macie tu niezłych chłopaków. Wybór
był prosty.
Zaśmiały się, po czym przyznały mi rację. Chwalenie
chłopaków zawsze działało.
– Co do chłopaków – odezwała się Ava, wychylając się lekko
do przodu. Miała dość niski głos, który z pewnością uchodził tu za pociągający.
– Koniecznie musisz przedstawić nam swojego brata. Najlepiej teraz. Zaproś go
tutaj. – Zabrzmiało to bardziej jak polecenie niż jak prośba.
– Tak, pewnie. Się
robi.
Wstałam od stołu, rozważając, czy poznanie Baileya z Avą to
dobry pomysł. Jeśli zrobiłaby sobie z niego maskotkę, kolejnego na zapewne
długiej liście, miało to szansę przynieść korzyści, jeśli coś wiedziała. Z
drugiej strony, nawiązywanie romantycznych znajomości będąc pod przykrywką było
surowo zabronione przez niedawną sprawę z kilkoma policjantami, którzy podczas
rozpracowywania sprawy nawiązali romantyczne znajomości z podejrzanymi i w
niektórych przypadkach nawet wzięli ślub czy spłodzili dzieci. A potem byli
zmuszeni przyznać się do kłamstwa i ulotnić.
Decyzje, decyzje. Lepiej zrobić to moralnie czy efektywnie?
Skoro Ava nie przywiązuje się do chłopaków, nie będzie
problemu. Po prostu się rozstaną, żadnej dramy, zranionych uczuć. Mogło się
udać.
Musiała tylko go polubić na tyle, żeby się z nim umówić.
– Bailey – powiedziałam łagodnie, stając za nim. – Ktoś chce
cię poznać.
Siedzący przy stoliku chłopacy lustrowali mnie wzrokiem.
Każdy z nich nosił tę samą czerwoną bluzę z logiem drużyny hokeja – gronostajem
gryzącym krążek. Przed zajęciami będą musieli je zdjąć i zamienić na mundurek.
– Tutaj też – odparł. – Logan, Andreasa już znasz, a to… –
Wskazywał po kolei każdego z chłopaków i wymieniał ich imienia, na co ja tylko
potakiwałam i przyjaźnie się uśmiechałam.
Starałam się zapamiętywać ich imiona. Hindus w naszyjniku z
zawieszką w kształcie uśmiechniętego ziemniaka miał na imię Praveen, blondyn z
małą blizną koło ucha to Beau, a ten z fryzurą w stylu Elvisa nazywał się Evan
albo Evert, ale z niewyjaśnionych przyczyn mówili na niego Henke.
– Bails, dlaczego nie mówiłeś, że to twoja siostra otrzymała
gen urody? – odezwał się wesoło Beau.
– Byłem przekonany, że to ja go otrzymałem.
– Przykro mi. – Położyłam mu rękę na ramieniu. – Nie miałeś
tego szczęścia. A teraz… Dziewczyny chciałyby cię poznać.
Obrócił głowę w stronę ich stolika. Nadal tam siedziały,
przyglądając się moim poczynaniom.
– Więc chodźmy. Nie chcemy ich zawieść, prawda?
– Nie możemy. To byłoby zbyt okrutne z naszej strony.
Obie nasze wypowiedzi przesiąknięte były sarkazmem. Sarkazm
to niezwykle dobry sposób na dogadywanie się. Łączy ludzi.
W drodze do stolika dziewczyn Bailey zapytał:
– Jak ci idzie?
– Wydaje mi się, że nieźle. Nadal próbuję się wpasować. –
Wzruszyłam ramionami. – A tobie?
Wypiął dumnie pierś.
– Uwielbiają mnie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się
tak doceniany jak tutaj. Ta szkoła jest świetna.
– Zaczekaj, aż zacznie się pierwsza lekcja i wtedy mi
powiedz, czy nadal ci się tu podoba.
Usiadłam na swoje poprzednie miejsce, a Bailey zajął
siedzenie między Ellą a Simone.
– A oto Bailey, znany także jako pendejo – powiedziałam, starając się dobrze wymówić hiszpańskie słowo.
– Bardzo zabawne – burknął.
– Poznaj Ellę, Avę i Simone. – Wskazywałam każdą po kolei. –
Pris już wcześniej spotkałeś.
Zaczęły zadawać masę pytań, to mi, to Baileyowi. Dotyczyły
głównie tego, co lubimy, na jakie zajęcia będziemy chodzić i czy interesuje nas
włączenie się do któregoś z klubów.
– Jesteście z Londynu, prawda? – domyśliła się Ella.
– Jesteśmy. Skąd…?
– Mam nosa do akcentów – wyjaśniła, gdy Bailey wciąż
wpatrywał się w nią, jakby była wszechwiedzącą wiedźmą.
Niby nie powinniśmy zdradzać, skąd tak naprawdę jesteśmy,
ale to nie my się zdradziliśmy, tylko zrobiły to za nas akcenty. Na Wyspach
Brytyjskich jest około pięćdziesiąt sześć typów akcentów. W samym Londynie były
trzy z nich: Północno Londyński, Południowo Londyński i Cockney.
– Od czego zaczynasz? – zapytał się mnie Bailey.
– Angielski, a ty?
Chwilę się zastanowił.
– Chyba od matematyki, nie jestem pewien. Pierwszą mam
matematykę albo ekonomię, to wiem na sto procent.
Trochę mu współczułam. Matematyka, czy nawet ekonomia, nie
nadawały się na początek dnia, a tym bardziej na początek tygodnia. Pierwsza
lekcja w poniedziałek powinna być lżejsza, żeby móc jako tako przebrnąć przez
resztę dnia i nieco się rozbudzić.
Uzgodniliśmy, że mamy tego dnia wspólną tylko jedną lekcję –
nauki polityczne na trzeciej godzinie, między dwiema długimi przerwami. Jedna
trwała dwadzieścia minut, a druga godzinę i piętnaście minut, a podczas niej
odbywał się lunch i można było na chwilę wyjść do ogrodów, wziąć udział w
dodatkowych zajęciach czy najzwyczajniej nic nie robić.
Angielski miałam wspólnie z Ellą i Avą, a filozofię z Pris.
Dzisiaj nie miałyśmy żadnych innych wspólnych zajęć. Niby plan podobny, ale
grupy mają te same zajęcia w innym czasie.
W grupie mogło być co najwyżej piętnaście osób, ale w
większości przypadków nawet nie sięgały tej granicy. Średnią ilością osób w
grupie była trzynastka. Dwa miejsca zostawały, gdyby ktoś zdecydował się
przepisać.
– Jak to jest ze szkolnym chórem tutaj? – spytałam
dziewczyn.
Spojrzały po sobie z nieodgadnionymi wyrazami twarzy. Pewnie
porozumiewały się ze sobą swoim własnym językiem niezawierającym słów.
– Nie słyszeliście? – Pris zniżyła głos. – Lepiej trzymać
się z dala od muzyków.
– Dlaczego? – zapytaliśmy jednocześnie.
Blondynka przygryzła wargę.
– Teraz z łatwością można byłoby się dostać do chóru,
stracili trójkę osób w nieprzyjemnych okolicznościach. Nauczyciele nie chcą
niczego zdradzać, ale… to było okropne. Z dnia na dzień ześwirowali, nie
wiadomo, dlaczego.
Bailey wyglądał na wyraźnie zaskoczonego, a jednocześnie na
zainteresowanego. Urodzony aktor. Gdyby nie wybrał hokeja, bez problemu
dostałby się do grupy aktorskiej.
– Ześwirowali? – dopytywał.
– Zaczęli się dziwnie zachowywać – odpowiedziała. – Jeden
próbował rzucić się z okna. Na szczęście powstrzymali go w ostatniej chwili. To
nie jest historia na teraz, pewnie nie chcecie o tym słuchać.
Och, chcieliśmy, ale dalej wypytując wyszlibyśmy na albo
podejrzanych, albo wścibskich. Jedno gorsze od drugiego.
– My raczej nie mamy się o co martwić – odparł ze śmiechem
Bailey.
– Umiemy radzić sobie ze świrusami – dodałam. – Poprzednia
szkoła miała ich sporo.
Szkoła, praca, wszystko jedno. W każdym miejscu można było
znaleźć nienormalnych ludzi. W pracy ciągle trafialiśmy na przestępców, od
dilerów, po uzbrojonych złodziei. Niejeden z nich miał mentalne problemy.
Bailey posiedział z nami jeszcze przez chwilę, gawędząc z
dziewczynami, zanim wrócił do swojej grupki.
My również zaczęłyśmy się rozchodzić. Najpierw wyszła Ella,
tłumacząc się, że musi wziąć z pokoju podręczniki. Zaraz po niej od stolika
wstały Pris z Avą, które tak samo postanowiły udać się do swoich kwater, aby
zabrać ostatnie rzeczy.
Ja pewnie też powinnam pójść do siebie po torbę. Miałam już
na sobie mundurek, a na zajęcia klubowe nie były potrzebne żadne książki czy
zeszyty. Miałam taką nadzieję, nie wiedząc, do jakiego zostałam zapisana.
Do rozpoczęcia spotkania zostało pięć minut. Wystarczająco,
żeby zdążyć przejść do bloku technicznego i znaleźć odpowiednią salę.
Na korytarzach panował niewielki ruch, kilka osób szukało
klasy albo przechodziło ze znajomymi do ogrodów, aby tam przesiedzieć czas
wolny.
Blok techniczny zbudowany był w środku podobnie jak główna
część szkoły. Jasne ściany, dużo nagród i dyplomów ukrytych w gablotach.
Wystawione zostały także prace uczniów, kilka obrazów, robotów, wszystkiego po
trochu. Każda z prac miała obok kartkę ze swoją nazwą i nazwiskiem twórcy.
Moją uwagę przykuł wykonany z kolorowych kartek papieru
królik naturalnych rozmiarów. Przy jednej z jego tylnych stóp stał koszyk,
również wykonany z papieru, a w nim coś, co pewnie miało być jajkami, ale
wyglądało bardziej jak kupka ziemniaków.
Króliczek? Całkowity przypadek czy ktoś to tu położył w
jakimś celu?
Akurat przy tej pracy nie było napisane, kto ją wykonał.
Przy wszystkich było, ale nie przy tej.
Dotarłam do sali numer trzydzieści sześć równo z dzwonkiem,
ogłaszającym rozpoczęcie zajęć.
Na drzwiach wisiały dwie tabliczki. Na jednej napisana była
nazwa przedmiotu, jakiego tam uczono – gotowania, a na drugiej zajęć
dodatkowych i dni, w których one się odbywały.
Widząc nazwę klubu, do którego zapisała mnie recepcjonistka,
miałam ochotę zaśmiać się histerycznie.
– Klub Entuzjastów Ziemniaków – przeczytałam.
W co ja się wpakowałam?
Oto
trzecia część ziemniakowego crossovera! Pierwsza część tu, druga tu, a ostatnia
pojawi się niedługo tam.
Początkowo
planowałam dać również kawałek zajęć klubowych, jak zachwycają się tymi
cudownymi warzywami, ale zostawię to na następny rozdział.
VIVA LA ZIEMNIAKI
Francuskie
słowo na ziemniaki jest zbyt długie.
Klub Entuzjastów Ziemniaków? Serio, czemu u nas w szkole czegoś takiego nie ma? (Bo na zajęcia chodziłyby trzy osoby, nieważne.) I tak powinnyśmy taki założyć. I mieć klubowe koszulki z ziemniakami.
OdpowiedzUsuńChodzenie do szkoły do pracy jako uczeń jest straszne. Nie dość, że musisz być w szkole, to jeszcze rozmawiać i przyjaźnić się z osobami, do których normalnie byś się nie odezwała, straszne.
Jednego nie rozumiem - skoro śniadanie jest od ósmej, pół godziny póżniej zaczynają się kółka zainteresowań, a pierwsza lekcja jest od dziewiątej, to jakim cudem kółka trwają godzinę? xD
Czekam na więcej ziemniaków.
Weny!
Popieram pomysł z klubem, chętnie będę się zachwycać ziemniakami XD
UsuńA kółka miały trwać pół godziny, ups. Mój błąd. Najwyżej się pół godziny na lekcje spóźnią. To uratuje Baileya od połowy matematyki.
Wzajemnie!
Jako przyszły prezydent naszej szkoły ogłaszam, że stworzę Klub Entuzjastów Ziemniaków. Mam już trzech pewnych członków, sądzę, że dyrektor mnie poprze w tym pomyśle (Adrianna mi dopomoże).
OdpowiedzUsuńSzacun dla ziomka z naszyjnikiem w kształcie ziemniaka, fav.
Nie przetrwałabym w tej akademii nawet jednego dnia. Zakaz malowania się?
Chyba, że wymyśliłabym unikalną serię kosmetyków z ziemniaków: pomadka o smaku ziemniaka, albo ziemniakowy tusz do rzęs...
Chyba ziemniaki trochę zaciemniają przekaz naszych historii xDD
To tyle.
Weny!
Make potatoes great again!
Problemy techniczne, huh? :))
UsuńOdnośnie Klubu, mam nadzieję, że to zrobisz. Jak się nie zgodzą, to zawsze zostaje szantaż.
Nie wiem czy kosmetyki z ziemniaków to dobry pomysł, jednak są na Wikipedii na liście trujących rzeczy.
#Feelthepotet