14 kwietnia 2017

Gang Ziemniaków

Podobno pierwszy dzień w szkole nie jest taki zły. Podobno.
Budzik zadzwonił równo o siódmej rano. Wciąż z zamkniętymi oczami, wymacałam wyłącznik i go nacisnęłam, a okrutny dźwięk ustał.
Wstawanie o tej godzinie do pracy było znacznie prostsze. Teoretycznie teraz również wstawałam do pracy, ale nadal.
Akcje pod przykrywką to niekończąca się praca.
O siódmej trzydzieści zaczyna się szkolne życie, otwiera się recepcja, biuro informacji i cała reszta. Od ósmej w stołówce można zjeść śniadanie przez, a pół godziny później można zgłosić się na korepetycje lub do jednego z kółek zainteresowań. O dziewiątej rozpoczyna się pierwsza lekcja.
Wyciągnęłam z szafy mundurek, chwilę się w niego wpatrywałam, zastanawiając, dlaczego to robię, po czym zaczęłam wkładać na siebie poszczególne części garderoby.
Miałam godzinę na przygotowanie się do śniadania. Punkt regulaminu zabraniający makijażu znacznie skracał czas szykowania się.
Włożyłam do torby kilka zeszytów i książek, które będą mi dzisiaj potrzebne razem z długopisem i ołówkiem. Nie musiałam zabierać torby już teraz, miałam dużo czasu na zabranie jej podczas godziny kółek.
Nie wpisałam się do żadnego, co dawało mi wolną godzinę. Bailey wczoraj wspomniał, że żeby zbliżyć się do tych ludzi, najlepiej porozglądać się po kółkach, dołączyć do czegoś i starać wtopić w tło, jednocześnie nasłuchując i dowiadując się, co dzieje się w szkole i poza nią.
Zostało mi dwadzieścia pięć minut do rozpoczęcia śniadania, a wejście do recepcji i wpisanie się do jakiegoś klubu nie było takim złym pomysłem. Ah, czas na socjalizowanie się.
Naszykowałam sobie wszystko, czego później będę potrzebować na lekcje, przyczepiłam identyfikator do kieszonki przy marynarce i wyszłam z pokoju.
Po korytarzach krzątało się już kilka osób, większość nadal ubrana w piżamy, kierujących się do toalet. Niektórzy przyglądali mi się, jakby próbowali wycenić, ile jestem warta. Czułam się bardziej jak zwierzę na wystawie niż jak inteligentna dziewczyna z bogatej rodziny producentów kosmetyków, którą miałam być.
Tak, naszą przykrywką było to, że jesteśmy przybranym rodzeństwem Turnerów, odpowiedzialnych za różne pomadki i kremy, jednak nie wolno nam zbyt wiele o tym mówić, ponieważ wszystko było tylko ustawione. Wpisując w wyszukiwarkę Turner Cosmetics, wyskakiwało kilka różnych produktów i informacje o firmie.
Współpracowaliśmy z pewną firmą produkującą produkty takie jak kosmetyki i leki. Czasami pomagali nam ze sprawami, dostarczali informacji albo jak w tym przypadku, pozwalali wykorzystywać swoje produkty ze zmienionymi etykietkami.
Słabą stroną przybierania fałszywej tożsamości było to, że nie mogliśmy powiedzieć rodzinie, co tak naprawdę robimy. Moi rodzice myślą, że jestem na obozie treningowym, czymś w rodzaju szkolenia, pomagającego polepszeniu się w pracy.
Ciekawe, co Bailey powiedział swojemu bratu. Z tego, co wiedziałam, był jego najbliższą rodziną i możliwie jedyną. Bailey czasem opowiadał o nim historie, o krajach, które odwiedził i zdjęciach, jakie tam wykonał. Z tego właśnie utrzymywał się jego brat – z robienia zdjęć.
A Bailey zdecydował się łapać przestępców.
Nikt nie zaczepił mnie w drodze do recepcji, wszyscy tylko albo bardzo się spieszyli i nawet nie zwrócili na mnie uwagi, albo gapili, ale nic nie powiedzieli. Słałam im ciepłe uśmiechy, które całkowicie ignorowali, niewdzięczne snoby.
Kobieta obsługująca recepcję poprosiła mnie o pokazanie identyfikatora, kiedy do niej przyszłam. Ledwo na niego spojrzała i odłożyła, bezpieczeństwo na wysokim poziomie. Podniosła głowę i skierowała do mnie swoje pytanie:
– Czegoś ci potrzeba, kochana? – Jej głos był przesłodzony prawie tak mocno jak głos Pris.
– Między śniadaniem a pierwszymi zajęciami miałabym godzinę wolną, mogłabym się tu wpisać na jakieś zajęcia?
Pokiwała głową i poprawiła swoje okulary. Następnie znów opuściła wzrok, aby spojrzeć na ekran komputera. Chwilę czegoś w nim szukała, aż w końcu chyba udało jej się to znaleźć, ponieważ uśmiechnęła się z dumą i znów zwróciła swój wzrok ku mnie.
– Interesuje cię coś konkretnego? Mamy tutaj wiele różnorodnych klubów, zawsze znajduje się coś dla każdego.
– Niech mnie pani zaskoczy – powiedziałam jej z nutą tajemniczości w głosie – i wpisze do jakiegokolwiek klubu, który jest teraz popularny.
– Jakiegokolwiek? Skoro tak… – Kilka razy coś kliknęła. – Imię i nazwisko?
Powinna to wiedzieć po sprawdzeniu identyfikatora, ale zatrzymałam to spostrzeżenie dla siebie.
– Logan Bl…Turner – poprawiłam się szybko.
To mogła być pierwsza wtopa. Przyzwyczajanie się do nowego nazwiska nie jest łatwe, a do imienia nawet bardziej, dlatego agentom zmienia się tylko nazwisko. Nikt nie chciałby zostać przyłapany na reagowaniu na swoje-już-nie-swoje imię. Tłumaczenie się po czymś takim byłoby zbyt kłopotliwe.
– Blturner? – zapytała, żeby się upewnić.
– Po prostu Turner. Czasem przedstawiam się uwzględniając drugie imię. Logan Bl…aguna Turner.
Zmarszczyła brwi.
– Blaguna? Na twoim miejscu zostałabym przy pierwszym – rzuciła. Miała trochę racji. – To jak, chcesz wiedzieć, do czego jesteś zapisana czy wolisz mieć niespodziankę?
– Niespodziankę. Wystarczy mi numer sali, w której będą zajęcia.
– Sala numer trzydzieści sześć – odpowiedziała. Musiałam się spojrzeć z ogromnym zmieszaniem, ponieważ dodała: – Osobny budynek, blok techniczny, pierwsze piętro i w prawą stronę. Blok techniczny to ten większy – dodała, aby mieć pewność, że trafię w odpowiednie miejsce.
Powiedziałam szybkie „dziękuję” i przeprosiłam za kłopot. Zajęło to dość dużo czasu, który my obie mogłybyśmy spędzić w ciekawszy sposób.
Nie było powodu, żeby zadawać jej niepotrzebne pytania związane ze śledztwem. Nauczyciele i pracownicy szkoły zostali już wcześniej przesłuchani, a i tak nie uzyskaliśmy żadnych istotnych informacji. Wszystko stało się nagle, nawet nie zauważyli, że coś było nie tak z ofiarami. I oczywiście uważają, że nikt ze szkoły nie mógł być dilerem, ponieważ do Akademii chodzą sami grzeczni uczniowie, którzy nigdy nie zrobiliby czegoś tak okropnego.
Nowa uczennica wypytująca o martwych i poszkodowanych uczniów mogłaby wzbudzić podejrzenia.
Miałam nadzieję, że Bailey wiedział, że musimy wszystko rozpracować dyskretnie, nie zdradzając, po co tu naprawdę jesteśmy.
Napisałam do Baileya z zapytaniem, gdzie jest. Wczoraj omówiliśmy kilka spraw, podzieliliśmy się spostrzeżeniami, ale nie uzgodniliśmy, czy będziemy trzymać się razem, czy się rozdzielimy. Rozdzielenie się byłoby dobrym pomysłem, on zająłby się męską częścią szkolnej społeczności, a ja spróbowałabym przykolegować się do Pris i jej koleżanek.
Odpowiedź otrzymałam, kiedy byłam w połowie drogi na stołówkę.
Bailey: „Z Łasicami na stołówce. Na środku, drużyna zajmuje najlepsze miejsca.”
Czyli jednak zdecydował spróbować swoich sił w hokeju.
Maskotką szkoły była łasica. Właściwie, był to gronostaj, ale przyjęło się nazywanie go łasicą, tak samo członków drużyny. Zostały wybrane na maskotkę, ponieważ w Manchesterze jest ich pełno. Gdzie nie pójdziesz, są duże szanse, że spotkasz łasicę.
Ciekawostka: w dawnych czasach często trzymało się je w zamkach jako zwierzątka domowe, żeby pozbywały się szkodników. Chronione były dekretami królewskimi, które zakazywały zabijania ich. Gryzonia traktowali jak domowego kotka.
Drzwi do stołówki stały otworem, zapraszając do środka głodnych nastolatków na śniadanie. Według regulaminu, jedzenie posiłków na stołówce było opcjonalne, ale wychodzenie poza teren szkoły zabronione. Aby wyjść, trzeba było zdobyć przepustkę od nauczyciela z jego podpisem, więc wyjście do pobliskiej knajpy raczej nie wchodziło w rachubę.
Okrągłe stoliki rozstawione były po całym pomieszczeniu. Przez środek prowadziła ścieżka, umożliwiająca dostanie się do bufetu. Kilka osób stało w kolejce z tacami, czekając na swoją kolej na zabranie sobie tego, co chcieli zjeść na śniadanie. Znajdowało się tam wiele różnych dań, takich jak tradycyjne angielskie śniadanie, płatki czy kanapki. Obok jedzenia leżały etykietki w stylu „bezpieczne dla wegetarianów”. Nad bufetem wisiał znak głoszący, że w tym tygodniu w Akademii trwa Tydzień Kartofla, codziennie kilkadziesiąt różnych potraw złożonych głownie z ziemniaków.
Bailey siedział przy stoliku razem z grupką barczystych chłopaków, wszyscy się śmiali, kiedy Andreas coś powiedział. Ciekawiło mnie czy rzeczywiście było to zabawne, czy śmiali się, nie chcąc podpaść swojemu „przywódcy”.
Niedaleko, w równie dobrym miejscu, siedziała Pris ze swoimi przyjaciółkami. Wszystkie wyglądały nieskazitelnie. Ubrania wyprasowane, czyste, włosy idealnie ułożone, a zęby błyszczące bielą.
Poczułam się jak Cady z Wrednych Dziewczyn podczas jej pierwszego dnia. Stoliki nie były aż tak zastereotypowane, nie było tak, że przy jednym stoliku siedziały tylko kujony czy artyści. Większość grupek była mieszana, nie ograniczali się do jednego typu ludzi.
Wyjątkiem były stoliki Pris i Andreasa.
Pris była tu królową pszczół, wyraźnie podporządkowywała sobie wszystkich. Byli dla niej tylko małymi, nic nie znaczącymi robotnicami. Dopóki się jej słuchali, była miła, a kiedy przestawali, robiło się nieprzyjemnie.
Łatwo przejrzeć popularne dzieciaki, gorzej z resztą. Czasem to właśnie oni mieli interesujące informacje, bo udało im się zaobserwować kogoś z popularnych na niecnym uczynku.
Próba zaprzyjaźnienia się ze wszystkimi będzie ciężka, ale musi się udać. Nie ma innej opcji.
– Hej, Logan! – zawołała Pris z szerokim uśmiechem, machając do mnie. – Możesz usiąść z nami, mamy wolne miejsce. – Poklepała ręką siedzenie obok siebie.
Czas rozpocząć zabawę.
Szybko podeszłam do bufetu i zabrałam pierwszą z brzegu kanapkę i filiżankę z herbatą.
Przysiadłam się do nich, zerkając jeszcze raz kątem oka na mojego „brata”. Już tu nie patrzył. Zamiast tego, jadł omlet i, między gryzami, rozmawiał z siedzącym obok niego brunetem.
– Cześć – zagadnęłam je, siadając obok blondynki.
Pris od razu zabrała się za przedstawianie mnie wszystkim swoim koleżankom. Była ich trójka. Po drugiej stronie Pris siedziała niska dziewczyna z masą piegów i idealnie wyregulowanymi brwiami, miała na imię Ella. Kolejną przedstawiła jako Avę – ich damską casanovę. Nie wstydziła się tego, że często zmieniała chłopaków i nie zostawała z jednym na zbyt długo. Uciekała od nich, jak tylko zaczynało się robić ze związku coś poważnego. Ostatnia, Simone, spoglądała spod przymrużonych powiek. Jej przenikliwe spojrzenie czekoladowych oczu zdawało się sięgać do środka mojej duszy, szukając najmniejszej fałszywej nuty. A tych było wiele.
Tak wiele można dowiedzieć się podczas niby nic nieznaczącej pogawędki. Pris wszystkich kontrolowała, Ella robiła za mózg, Ava latała za chłopakami, a Simone wyglądała na tą, która ratuje przyjaciół w razie kłopotów.
– Teraz twoja kolej – powiedziała Simone z półuśmieszkiem. Jadła frytki, chociaż nie należały one do typowo śniadaniowych potraw. – Opowiedz nam coś o sobie. Na przykład, dlaczego się tu przenieśliście?
– Ta szkoła jest uznawana za jedną z najlepszych w kraju. Słyszałam też, że ludzie są w porządku i… macie tu niezłych chłopaków. Wybór był prosty.
Zaśmiały się, po czym przyznały mi rację. Chwalenie chłopaków zawsze działało.
– Co do chłopaków – odezwała się Ava, wychylając się lekko do przodu. Miała dość niski głos, który z pewnością uchodził tu za pociągający. – Koniecznie musisz przedstawić nam swojego brata. Najlepiej teraz. Zaproś go tutaj. – Zabrzmiało to bardziej jak polecenie niż jak prośba.
 – Tak, pewnie. Się robi.
Wstałam od stołu, rozważając, czy poznanie Baileya z Avą to dobry pomysł. Jeśli zrobiłaby sobie z niego maskotkę, kolejnego na zapewne długiej liście, miało to szansę przynieść korzyści, jeśli coś wiedziała. Z drugiej strony, nawiązywanie romantycznych znajomości będąc pod przykrywką było surowo zabronione przez niedawną sprawę z kilkoma policjantami, którzy podczas rozpracowywania sprawy nawiązali romantyczne znajomości z podejrzanymi i w niektórych przypadkach nawet wzięli ślub czy spłodzili dzieci. A potem byli zmuszeni przyznać się do kłamstwa i ulotnić.
Decyzje, decyzje. Lepiej zrobić to moralnie czy efektywnie?
Skoro Ava nie przywiązuje się do chłopaków, nie będzie problemu. Po prostu się rozstaną, żadnej dramy, zranionych uczuć. Mogło się udać.
Musiała tylko go polubić na tyle, żeby się z nim umówić.
– Bailey – powiedziałam łagodnie, stając za nim. – Ktoś chce cię poznać.
Siedzący przy stoliku chłopacy lustrowali mnie wzrokiem. Każdy z nich nosił tę samą czerwoną bluzę z logiem drużyny hokeja – gronostajem gryzącym krążek. Przed zajęciami będą musieli je zdjąć i zamienić na mundurek.
– Tutaj też – odparł. – Logan, Andreasa już znasz, a to… – Wskazywał po kolei każdego z chłopaków i wymieniał ich imienia, na co ja tylko potakiwałam i przyjaźnie się uśmiechałam.
Starałam się zapamiętywać ich imiona. Hindus w naszyjniku z zawieszką w kształcie uśmiechniętego ziemniaka miał na imię Praveen, blondyn z małą blizną koło ucha to Beau, a ten z fryzurą w stylu Elvisa nazywał się Evan albo Evert, ale z niewyjaśnionych przyczyn mówili na niego Henke.
– Bails, dlaczego nie mówiłeś, że to twoja siostra otrzymała gen urody? – odezwał się wesoło Beau.
– Byłem przekonany, że to ja go otrzymałem.
– Przykro mi. – Położyłam mu rękę na ramieniu. – Nie miałeś tego szczęścia. A teraz… Dziewczyny chciałyby cię poznać.
Obrócił głowę w stronę ich stolika. Nadal tam siedziały, przyglądając się moim poczynaniom.
– Więc chodźmy. Nie chcemy ich zawieść, prawda?
– Nie możemy. To byłoby zbyt okrutne z naszej strony.
Obie nasze wypowiedzi przesiąknięte były sarkazmem. Sarkazm to niezwykle dobry sposób na dogadywanie się. Łączy ludzi.
W drodze do stolika dziewczyn Bailey zapytał:
– Jak ci idzie?
– Wydaje mi się, że nieźle. Nadal próbuję się wpasować. – Wzruszyłam ramionami. – A tobie?
Wypiął dumnie pierś.
– Uwielbiają mnie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się tak doceniany jak tutaj. Ta szkoła jest świetna.
– Zaczekaj, aż zacznie się pierwsza lekcja i wtedy mi powiedz, czy nadal ci się tu podoba.
Usiadłam na swoje poprzednie miejsce, a Bailey zajął siedzenie między Ellą a Simone.
– A oto Bailey, znany także jako pendejo – powiedziałam, starając się dobrze wymówić hiszpańskie słowo.
– Bardzo zabawne – burknął.
– Poznaj Ellę, Avę i Simone. – Wskazywałam każdą po kolei. – Pris już wcześniej spotkałeś.
Zaczęły zadawać masę pytań, to mi, to Baileyowi. Dotyczyły głównie tego, co lubimy, na jakie zajęcia będziemy chodzić i czy interesuje nas włączenie się do któregoś z klubów.
– Jesteście z Londynu, prawda? – domyśliła się Ella.
– Jesteśmy. Skąd…?
– Mam nosa do akcentów – wyjaśniła, gdy Bailey wciąż wpatrywał się w nią, jakby była wszechwiedzącą wiedźmą.
Niby nie powinniśmy zdradzać, skąd tak naprawdę jesteśmy, ale to nie my się zdradziliśmy, tylko zrobiły to za nas akcenty. Na Wyspach Brytyjskich jest około pięćdziesiąt sześć typów akcentów. W samym Londynie były trzy z nich: Północno Londyński, Południowo Londyński i Cockney.
– Od czego zaczynasz? – zapytał się mnie Bailey.
– Angielski, a ty?
Chwilę się zastanowił.
– Chyba od matematyki, nie jestem pewien. Pierwszą mam matematykę albo ekonomię, to wiem na sto procent.
Trochę mu współczułam. Matematyka, czy nawet ekonomia, nie nadawały się na początek dnia, a tym bardziej na początek tygodnia. Pierwsza lekcja w poniedziałek powinna być lżejsza, żeby móc jako tako przebrnąć przez resztę dnia i nieco się rozbudzić.
Uzgodniliśmy, że mamy tego dnia wspólną tylko jedną lekcję – nauki polityczne na trzeciej godzinie, między dwiema długimi przerwami. Jedna trwała dwadzieścia minut, a druga godzinę i piętnaście minut, a podczas niej odbywał się lunch i można było na chwilę wyjść do ogrodów, wziąć udział w dodatkowych zajęciach czy najzwyczajniej nic nie robić.
Angielski miałam wspólnie z Ellą i Avą, a filozofię z Pris. Dzisiaj nie miałyśmy żadnych innych wspólnych zajęć. Niby plan podobny, ale grupy mają te same zajęcia w innym czasie.
W grupie mogło być co najwyżej piętnaście osób, ale w większości przypadków nawet nie sięgały tej granicy. Średnią ilością osób w grupie była trzynastka. Dwa miejsca zostawały, gdyby ktoś zdecydował się przepisać.
– Jak to jest ze szkolnym chórem tutaj? – spytałam dziewczyn.
Spojrzały po sobie z nieodgadnionymi wyrazami twarzy. Pewnie porozumiewały się ze sobą swoim własnym językiem niezawierającym słów.
– Nie słyszeliście? – Pris zniżyła głos. – Lepiej trzymać się z dala od muzyków.
– Dlaczego? – zapytaliśmy jednocześnie.
Blondynka przygryzła wargę.
– Teraz z łatwością można byłoby się dostać do chóru, stracili trójkę osób w nieprzyjemnych okolicznościach. Nauczyciele nie chcą niczego zdradzać, ale… to było okropne. Z dnia na dzień ześwirowali, nie wiadomo, dlaczego.
Bailey wyglądał na wyraźnie zaskoczonego, a jednocześnie na zainteresowanego. Urodzony aktor. Gdyby nie wybrał hokeja, bez problemu dostałby się do grupy aktorskiej.
– Ześwirowali? – dopytywał.
– Zaczęli się dziwnie zachowywać – odpowiedziała. – Jeden próbował rzucić się z okna. Na szczęście powstrzymali go w ostatniej chwili. To nie jest historia na teraz, pewnie nie chcecie o tym słuchać.
Och, chcieliśmy, ale dalej wypytując wyszlibyśmy na albo podejrzanych, albo wścibskich. Jedno gorsze od drugiego.
– My raczej nie mamy się o co martwić – odparł ze śmiechem Bailey.
– Umiemy radzić sobie ze świrusami – dodałam. – Poprzednia szkoła miała ich sporo.
Szkoła, praca, wszystko jedno. W każdym miejscu można było znaleźć nienormalnych ludzi. W pracy ciągle trafialiśmy na przestępców, od dilerów, po uzbrojonych złodziei. Niejeden z nich miał mentalne problemy.
Bailey posiedział z nami jeszcze przez chwilę, gawędząc z dziewczynami, zanim wrócił do swojej grupki.
My również zaczęłyśmy się rozchodzić. Najpierw wyszła Ella, tłumacząc się, że musi wziąć z pokoju podręczniki. Zaraz po niej od stolika wstały Pris z Avą, które tak samo postanowiły udać się do swoich kwater, aby zabrać ostatnie rzeczy.
Ja pewnie też powinnam pójść do siebie po torbę. Miałam już na sobie mundurek, a na zajęcia klubowe nie były potrzebne żadne książki czy zeszyty. Miałam taką nadzieję, nie wiedząc, do jakiego zostałam zapisana.
Do rozpoczęcia spotkania zostało pięć minut. Wystarczająco, żeby zdążyć przejść do bloku technicznego i znaleźć odpowiednią salę.
Na korytarzach panował niewielki ruch, kilka osób szukało klasy albo przechodziło ze znajomymi do ogrodów, aby tam przesiedzieć czas wolny.
Blok techniczny zbudowany był w środku podobnie jak główna część szkoły. Jasne ściany, dużo nagród i dyplomów ukrytych w gablotach. Wystawione zostały także prace uczniów, kilka obrazów, robotów, wszystkiego po trochu. Każda z prac miała obok kartkę ze swoją nazwą i nazwiskiem twórcy.
Moją uwagę przykuł wykonany z kolorowych kartek papieru królik naturalnych rozmiarów. Przy jednej z jego tylnych stóp stał koszyk, również wykonany z papieru, a w nim coś, co pewnie miało być jajkami, ale wyglądało bardziej jak kupka ziemniaków.
Króliczek? Całkowity przypadek czy ktoś to tu położył w jakimś celu?
Akurat przy tej pracy nie było napisane, kto ją wykonał. Przy wszystkich było, ale nie przy tej.
Dotarłam do sali numer trzydzieści sześć równo z dzwonkiem, ogłaszającym rozpoczęcie zajęć.
Na drzwiach wisiały dwie tabliczki. Na jednej napisana była nazwa przedmiotu, jakiego tam uczono – gotowania, a na drugiej zajęć dodatkowych i dni, w których one się odbywały.
Widząc nazwę klubu, do którego zapisała mnie recepcjonistka, miałam ochotę zaśmiać się histerycznie.
– Klub Entuzjastów Ziemniaków – przeczytałam.
W co ja się wpakowałam?


Oto trzecia część ziemniakowego crossovera! Pierwsza część tu, druga tu, a ostatnia pojawi się niedługo tam.
Początkowo planowałam dać również kawałek zajęć klubowych, jak zachwycają się tymi cudownymi warzywami, ale zostawię to na następny rozdział.
VIVA LA ZIEMNIAKI
Francuskie słowo na ziemniaki jest zbyt długie.

4 komentarze:

  1. Klub Entuzjastów Ziemniaków? Serio, czemu u nas w szkole czegoś takiego nie ma? (Bo na zajęcia chodziłyby trzy osoby, nieważne.) I tak powinnyśmy taki założyć. I mieć klubowe koszulki z ziemniakami.
    Chodzenie do szkoły do pracy jako uczeń jest straszne. Nie dość, że musisz być w szkole, to jeszcze rozmawiać i przyjaźnić się z osobami, do których normalnie byś się nie odezwała, straszne.
    Jednego nie rozumiem - skoro śniadanie jest od ósmej, pół godziny póżniej zaczynają się kółka zainteresowań, a pierwsza lekcja jest od dziewiątej, to jakim cudem kółka trwają godzinę? xD
    Czekam na więcej ziemniaków.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popieram pomysł z klubem, chętnie będę się zachwycać ziemniakami XD
      A kółka miały trwać pół godziny, ups. Mój błąd. Najwyżej się pół godziny na lekcje spóźnią. To uratuje Baileya od połowy matematyki.
      Wzajemnie!

      Usuń
  2. Jako przyszły prezydent naszej szkoły ogłaszam, że stworzę Klub Entuzjastów Ziemniaków. Mam już trzech pewnych członków, sądzę, że dyrektor mnie poprze w tym pomyśle (Adrianna mi dopomoże).
    Szacun dla ziomka z naszyjnikiem w kształcie ziemniaka, fav.
    Nie przetrwałabym w tej akademii nawet jednego dnia. Zakaz malowania się?
    Chyba, że wymyśliłabym unikalną serię kosmetyków z ziemniaków: pomadka o smaku ziemniaka, albo ziemniakowy tusz do rzęs...
    Chyba ziemniaki trochę zaciemniają przekaz naszych historii xDD
    To tyle.
    Weny!

    Make potatoes great again!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problemy techniczne, huh? :))
      Odnośnie Klubu, mam nadzieję, że to zrobisz. Jak się nie zgodzą, to zawsze zostaje szantaż.
      Nie wiem czy kosmetyki z ziemniaków to dobry pomysł, jednak są na Wikipedii na liście trujących rzeczy.

      #Feelthepotet

      Usuń