03 kwietnia 2017

Nie ma to jak Manchester

Nie sprawdzałam :)))

Powrót do znienawidzonego przez tyle lat miejsca był równie trudny, o ile nie bardziej, jak przewidywałam.
– Logan, rozchmurz się – zaśmiał się z sąsiedniego siedzenia Bailey. – Nie może być aż tak źle. 
Wyglądał dzisiaj na podejrzanie zadowolonego z ostatniego obrotu spraw. Zbyt zadowolonego. Na pewno coś planował i domyślam się, że mi się to nie spodoba.
– Spędziłam w szkole zbyt wiele lat, żeby znów do niej wracać – mruknęłam, a on zamiast odpowiedzieć, wciąż tylko głupawo się szczerzył. – Z czego ty się tak cieszysz?
– A ty się nie cieszysz? Wreszcie mamy jakieś ciekawe zadanie. Możemy się poprzebierać i drugi raz przejść przez szkołę jako ktoś inny. Kto wie? Może za drugim podejściem do nauki pójdzie ci lepiej?
– To oczywiste, że pójdzie mi lepiej. Będę po raz drugi przerabiać te same tematy. A ty? Co ci tak zależy na „Akademii Manchesteru”? – Zrobiłam w powietrzu palcami cudzysłów.
– Tym razem będziemy chodzić do szkoły dla zabawy – powiedział szybko. – Może nie całkiem dla zabawy, ale nie musimy się nią aż tak przejmować. Jak powiedziałaś, już to przerabialiśmy, więc tym razem możemy czerpać z tego przyjemność, nie sądzisz?
Złożyłam ręce na piersi i pokręciłam głową.
– Nie.
– Nie umiesz się bawić – burknął, wyglądając przez okno, na szkołę, do której mieliśmy wejść za kilka minut.
Akademia Manchesteru była większa niż się spodziewałam. Budynek z czerwonej cegły układał się w kształt ogromnej litery „U”. Szef podał nam wcześniej najważniejsze fakty dotyczące budowy Akademii, mogące nam się później przydać w przeprowadzeniu akcji. Główny korytarz prowadził do najważniejszych pomieszczeń – pokoju nauczycielskiego, biura informacji, stołówki i gabinetu dyrektora. Z głównego korytarza odchodziły dwa kolejne, jeden z salami lekcyjnymi do przedmiotów ścisłych, a drugi do humanistycznych. Piętro niżej, pod ziemią, skrywały się sala do projekcji filmowych wraz ze sceną teatralną i biblioteka. Natomiast na pierwszym piętrze była klasa muzyczna i astronomiczna.  Budynek miał również kilka ukrytych przejść. Niestety niewielu wie, gdzie się znajdują, a na planie szkoły oczywiście nie zostały zaznaczone.
– Nie jesteśmy…
– …Tu dla zabawy – dokończył za mnie. – Wiem. Powinniśmy już iść? – Zerknął na swój zegarek. – Już prawie dziewiąta.
O dziewiątej mieliśmy się stawić w Akademii, żebyśmy mogli odłożyć swoje rzeczy do nowych pokoi i żeby ktoś nas szybko po niej oprowadził. Jutro, w ten piękny poniedziałek trzeciego października, weźmiemy udział w pierwszych zajęciach. Nic tylko się radować.
– Chodźmy – powiedziałam do niego i wysiadłam z samochodu.
Bailey wyszedł zaraz po mnie, to on prowadził. Zaparkowaliśmy na parkingu przed szkołą, a wokół starego dobrego Volvo Baileya stało pełno drogich wozów, należących do bogatych dzieciaków uczęszczających do Akademii Manchesteru.
Snobów dało się wyczuć na kilometr.
Wyciągnęliśmy swoje walizki z bagażnika.
Do Akademii prowadziła idealnie prosta kamienna ścieżka z marmurową fontanną w połowie drogi. Wokół  drogi rosła równa zielona trawa, którą pewnie musiała zajmować się gromada ogrodników, szkoła posiadała dużo zazielenionego miejsca, to trzeba im było przyznać. Przed szkołą rosło wiele różnych gatunków kwiatów i drzew, które razem wyglądały naprawdę pięknie, nawet tak późną porą.
Kilka osób kręciło się pod szkołą, ale nie było ich wiele. Grupka chłopaków prowadziła zażartą dyskusję, siedząc na schodach. Ciekawe, o czym tak rozmawiali. Może to coś, co nam się przyda?
Dwie dziewczyny w czerwono-czarnych szkolnych mundurkach stały obok fontanny, co jakiś czas na nas zerkając, jakbyśmy byli jakimiś kosmitami z zieloną skórą i drugą parą oczu. Jedna z nich, niska i jasnowłosa, uśmiechnęła się ciepło, kiedy nasze spojrzenia się ze sobą skrzyżowały.
Szybkim krokiem udaliśmy się do środka. Wyglądało to nieco, jakbyśmy się ścigali, jeden starał się być w środku szybciej od drugiego. Odwieczne zawody Kto-Zrobi-To-Lepiej.
Kiedy wchodziliśmy po schodach obok rozmawiających chłopaków, nadstawiłam ucha, chcąc usłyszeć chociaż fragment ich rozmowy.
– …Nie nadaje się do polityki, jest zbyt miękki…
Miałam nadzieję na ciekawą konwersację, a ta okazała się być tylko wymianą poglądów politycznych. Wszyscy wiedzą, że takie zawsze kończą się kłótniami, kiedy ktoś się nie zgadza.
Środek wyglądał jeszcze lepiej niż teren przed szkołą. Na wprost od wejścia znajdowały się wiekowe drewniane schody, które wyglądały, jakby stanowiły część szkoły od jej powstania w 1728 roku. Niewykluczone, że tak właśnie było.
Po lewej stronie stało biurko, a za nim recepcjonistka, czekająca na zagubionych uczniów i rodziców, wzywanych na spotkanie z dyrektorem, którego gabinet znajdował się zaraz obok jej biurka.
Z prawej strony była Ściana Chwały, jedna wielka gablota zapełniona trofeami i nagrodami zdobytymi przez uczniów i samą szkołę.
– Mieli się tu z nami spotkać – odezwał się Bailey, rozglądając się po korytarzu.
Nawet nie wiedzieliśmy, kto miał nas oprowadzić. Wcześniej zostaliśmy poinformowani tylko o tym, że mamy się tu pojawić o danej godzinie i że ktoś będzie na nas czekał.
Jeśli ktoś miał czekać, najwyraźniej się spóźniał.
– Bailey i Logan… Turner? – zapytał damski głos za nami.
 Obróciliśmy się do szczupłej i szeroko uśmiechniętej dziewczyny z burzą blond loków. Obok niej stał ciemnoskóry chłopak, który wyglądał na takiego, co dużo czasu spędza w siłowni, z szerokimi barami i krótko ostrzyżonymi włosami. Byli pierwszymi uczniami tej szkoły, jakich zobaczyłam bez mundurków.
– To my – odpowiedział Bailey z lekkim uśmiechem, zerkając na mnie szybko.
Kazali zostawić nam walizki obok biurka recepcjonistki i poinformowali, że ktoś zaniesie je do naszych pokoi. Nie chciałam oddawać swojego bagażu w ręce nieznajomych, ale odmówienie byłoby niegrzeczne.
W środku nie było niczego, co wskazywałoby na prawdziwy powód naszego pobytu w Akademii, co nieco mnie uspokoiło.
– Jesteście rodzeństwem? – zapytał chłopak, przyglądając się nam. – Nie wyglądacie.
To pewne, że nie wyglądaliśmy jak rodzeństwo. Opalona skóra Baileya kontrastowała z moją bladą, tak samo jego ciemne oczy z moimi niebieskimi. Bailey był Latynosem, ja typową białą dziewczyną, byłabym mocno zdziwiona, jeśli ktoś sam założyłby, że jesteśmy spokrewnieni.
– Jest adoptowany – powiedziałam do chłopaka, siląc się na jak najprzyjaźniejszy ton.
– To wszystko tłumaczy – zaśmiała się blondynka. – Wybaczcie, nie przedstawiliśmy się. Mam na imię Pris, a to Andreas. – Wskazała zadbaną dłonią na chłopaka. – Chcielibyśmy zrobić wam małą wycieczkę po szkole.
– Może ja wezmę Bailey, a ty Logana? – zaproponował Andreas, kierując w moją stronę szarmancki uśmiech, który od razu odwzajemniłam.
Bailey cicho się zaśmiał, słysząc jego pomyłkę, jednak go nie poprawił.
– Świetny pomysł – odparłam, popychając lekko Baileya w stronę Andreasa. – Baw się dobrze, Bailey.
Andreas na początku wyglądał na zdezorientowanego, lecz kiedy zrozumiał swój błąd, wydał z siebie ciche „Och”. Na szczęście nie próbował tego naprawić i tylko zagadnął mojego partnera i udali się do jednego z bocznych korytarzy.
Zostałam sama z Pris. Może nie całkiem sama, obok była jeszcze recepcjonistka, ale ona nie zwracała na nas najmniejszej uwagi, całkowicie oddając się lekturze nieznanej mi powieści.
– Ludzie często mylą wasze imiona? – zapytała, kiedy udałyśmy się do korytarza przeciwnego do tego, którym szli Bailey z Andreasem.
Oboje mieliśmy imiona używane dla obu płci, a że moje brzmi bardziej męsko, a jego bardziej damsko, czasem zdarzały się pomyłki. Zwykle były to zabawne nieporozumienia.
– Zbyt często. Od czego zaczynamy?
– Zachodnie skrzydło – odpowiedziała, zakreślając dłonią półkole, pokazując korytarz. – Ten korytarz piętro wyżej zajmują damskie pokoje. Tam pójdziemy na koniec. Najpierw pokażę ci, gdzie są jakie sale. Tutaj są numery od dziesiątki do siedemnastki.
Przy każdych drzwiach na moment się zatrzymywałyśmy, otwierała je, pozwalała zajrzeć do środka i opowiadała, jaki przedmiot jest w danym pomieszczeniu nauczany, chociaż na każdych z drzwi była tabliczka z nazwą przedmiotu zaraz pod numerkiem sali.
Nazywali go Ścisłym Korytarzem. To właśnie tutaj odbywały się wszystkie przedmioty ścisłe, zaczynając od matematyki, a kończąc na geografii. Każda z nich była idealnie wyposażona do nauczanych w nich przedmiotów. W gabinecie geograficznym znalazło się wiele różnych map i wykresów dotyczących państw na świecie, a w sali fizycznej ukryte za szkłem stały różne przyrządy do eksperymentów, większości z nich nie znałam nawet nazw, a tym bardziej, co się z nimi robi.
Korytarz kończył się szklanymi drzwiami, prowadzącymi do ogrodów, w których, jak powiedziała Pris, większość uczniów siedziała w wolnym czasie. Równolegle do drzwi zachodniego korytarza znajdowały się te wschodniego, a prowadziła do nich szeroka ścieżka, wokół której stało kilka ławek, obecnie w większości zajętych przez rozgadanych nastolatków.
Po lewej stronie znajdowały się dwa osobne budynki, o które zapytałam Pris.
– Te sobie odpuścimy. W tym większym odbywają się wszystkie zajęcia techniczne i te związane ze sztuką, natomiast w drugim jest siłownia i basen. Nic godnego uwagi. – Machnęła lekceważąco ręką.
Za budynkami było jeszcze kilka boisk do różnych sportów, ale to już mnie nie interesowało. Udałyśmy się do Korytarza Poetów, tam znajdowały się sale od numeru osiemnastego do dwudziestego czwartego. Pierwszą salą, jaką pokazała mi Pris była ta od nauk o rządzie i polityce.
– Często można tu usłyszeć ludzi kłócących się o politykę, to normalne – powiedziała, kręcąc z politowaniem głową.
– Musi być zabawnie.
– Owszem, jest, ale mamy tu rzeczy o wiele lepsze od nic nieznaczących kłótni.
Spojrzałam na nią, zainteresowana.
– Tak? – zapytałam, mam nadzieję, niewinnym głosem. – Jakie na przykład?
Wzruszyła ramionami.
– Czasem urządzamy z kilkoma koleżankami małe nocne imprezki.
– Piżama party?
– Coś w tym rodzaju. – Uśmiechnęła się. – Możesz wpaść, jeśli chcesz.
– Chętnie, jeśli to nie problem. Nie chcę wam przeszkadzać – odparłam, śmiejąc się cicho.
Dodała jeszcze, że chętnie przedstawi mnie swoim koleżankom i że zawsze miło poznać kogoś nowego. Kto wie, może to początek wielkiej przyjaźni? Najwyraźniej należała do szkolnego samorządu, więc powinna być na bieżąco ze szkolnymi sprawami. Przyjaźń z nią bardzo ułatwiłaby pracę.
Logan, nie spapraj tego, powiedziałam sobie w myślach.
Przez Korytarz Poetów wróciłyśmy do punktu wyjścia – recepcji, przy której czekali na nas Bailey z Andreasem, rozmawiając głośno i ciągle się przy tym śmiejąc. Ktoś zdążył znaleźć sobie kolegę.
Jak tylko Bailey zauważył nasze przybycie, rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie i dotknął przelotnie swojego policzka. Miał coś ważnego do przekazania.
– To jak, chcecie zobaczyć swoje pokoje? – zapytał Andreas.
Poszliśmy we czwórkę schodami na piętro. Na ścianach wisiały stare portrety sławnych ludzi, którzy ukończyli tę szkołę. Rozpoznałam wśród nich tylko jednego, aktualnego premiera. Kto by pomyślał, że trafię do Akademii, w której uczył się sam premier.
W zachodnim skrzydle znajdowały się damskie pokoje, a we wschodnim męskie. Zanim znów się rozeszliśmy, Pris zwróciła się do mojego partnera:
– Bailey? Jedna mała sprawa.
– Coś nie tak? – Zmarszczył brwi.
– To sprzeczne ze szkolnym regulaminem. – Wskazała jego ucho, w którym miał małego srebrnego kolczyka. – Nie chcę, żebyś potem miał przez to problemy z profesorami, są uczuleni na tym punkcie.
Andreas kiwnął głową, jakby chcąc w ten sposób potwierdzić jej słowa.
– W takim razie, dziękuję – powiedział Bailey. – Zdejmę go jak tylko dostanę się do pokoju. Dre?
– Chodź, Bails.
Powstrzymałam chęć przewrócenia oczami, słysząc, jak się do siebie zwracają. Urocze ksywki. Czy może być coś gorszego?
– Też powinnyśmy zwracać się do siebie zdrobnieniami?
– To okropny pomysł, nie – zachichotała.
Mój pokój miał numer sześćdziesiąty siódmy, znajdował się w połowie korytarza po lewej stronie.
Pris dała mi klucz do drzwi, informując przy tym, że jeśli go zgubię, to w recepcji dostanę zapasowy. I ostrzegła, że lepiej nie gubić, ponieważ recepcjonistka tylko wygląda na miłą, a tak naprawdę, będzie wypominała mały błąd do końca pobytu w szkole, a czasem nawet dłużej. Zapowiadało się ciekawie.
Obróciła się z zamiarem powrotu do swoich typowych weekendowych zajęć.
– Przy okazji – powiedziałam szybko, zanim zdążyła się oddalić – śliczna sukienka.
Miała na sobie sięgającą kolan błękitną sukienkę, idealnie dopasowaną do jej ciała.
Podziękowała na odchodnym i lekko się zarumieniła.
Komplementy łatwo pogłębiały damskie więzi, dawały poczucie jako takiej więzi. Często okazywały się przydatne. Poza tym, miło jest czasem sprawić, że ktoś poczuje się lepiej.
Otworzyłam drzwi kluczem. Uchyliły się z cichym skrzypnięciem, jakby od dawna nikt ich nie otwierał, chociaż panujący w nim porządek i stojąca obok łóżka walizka wskazywały na co innego.
Pokój nie był zbyt duży, ale mieściło się w nim wszystko, co było potrzebne. Unosił się w nim przyjemny zapach lawendy. Łóżko pod ścianą, obok okna wychodzącego na ogród, miało założoną świeżą pościel, a duża poduszka wyglądała na wygodną. Przy łóżku stał mały stolik nocny z dwiema pustymi szufladami. Po drugiej stronie pokoju stało biurko i duża drewniana szafa, którą pewnie zapełnię nawet nie do połowy.
Resztę pokoju mogłam przyozdobić według własnego widzimisię. Pris wspominała, że każdy pokój powinien przedstawiać mieszkającą w nim osobę, więc dają do nich minimum, pozwalając jego mieszkańcowi zająć się resztą, przekazać pokojowi kawałek swojej duszy.
Do walizki ktoś przyczepił niewielką karteczkę podczas mojej nieobecności. Oderwałam ją i spojrzałam, co na niej napisano.
Był to plan lekcji, według którego od jutrzejszego dnia będę chodzić na zajęcia.
Na poniedziałek zaplanowane były kolejno: angielski, filozofia, nauki polityczne, biologia, a na koniec rosyjski. Zapowiadał się pracowity dzień.
Położyłam plan na biurku, starając się czerpać radość z ostatniego dnia weekendu. Przestawienie się na szkolny tryb życia i jednocześnie prowadzenie dochodzenia nie będzie łatwe.
Przypomniałam sobie o minie Baileya, kiedy spotkaliśmy się w recepcji po oprowadzeniu. Pewnie miał jakieś informacje do przekazania.
Czym prędzej wyjęłam z kieszeni telefon i wysłałam do niego wiadomość z zapytaniem, o co chodziło.
Odpowiedź przyszła zaledwie kilka sekund później, przez co wyobraziłam sobie jak siedzi u siebie i z niecierpliwością wpatruje się w komórkę, czekając na wiadomość. Znając Baileya, to rzeczywiście mogło tak wyglądać.
Jego odpowiedź nieco mnie zawiodła, ale była zrozumiała. Zamiast odpowiedzieć na moje pytanie, sam zapytał, jaki jest numer mojego pokoju.
Chciał powiedzieć to osobiście, nie narażając się na wątpliwe bezpieczeństwo telekomunikacji. Brzmiało sensownie. Przecież nie chcemy wpaść już podczas pierwszego dnia, prawda?
Z drugiej strony, tutaj również mogliśmy zostać podsłuchani. Właściwie, wszędzie mogłoby się to stać. Wystarczy, że nieodpowiednia osoba usłyszy o jedno słowo za dużo, a cały plan spali na panewce.
Czekając na pojawienie się Baileya, zaczęłam się rozpakowywać. Wśród ubrań znalazły się dwa komplety szkolnego mundurka – czerwona spódniczka i marynarka tego samego koloru z emblematem szkoły na piersi, biała koszula i czerwony sweter. W zestawie były również czarne rajstopy.
Opróżniłam prawie połowę walizki, kiedy drzwi otwarły się bez ostrzeżenia na całą szerokość.
– Hej, Logs – rzucił Bailey, wpraszając się do środka.
– Jeśli nie chcesz mieć połamanych wszystkich dwustu sześciu kości to lepiej nigdy więcej się tak do mnie nie zwracaj.
Jak wcześniej powiedział, pozbył się kolczyka.
Zauważył, że się przyglądam i dotknął ucha, w którym wcześniej była mała ozdoba.
– Zdążyłem się do niego przyzwyczaić. – Westchnął, odsuwając rękę od twarzy. – Teraz tylko muszę unikać basenu.
Zmarszczyłam brwi.
– Dlaczego basenu?
– Gdybyś kiedykolwiek zaakceptowała moją propozycję – A było ich wiele – to byś wiedziała. Szkolny regulamin zakazuje nie tylko ozdóbek, ale też tatuaży, z czym może być ciężko.
Niemal opadła mi szczęka.
Tego się nie spodziewałam. Bailey z tatuażem to niezbyt wielkie zaskoczenie, wyglądał na gościa, który zrobiłby sobie tatuaż, żeby zaimponować dziewczynom, ale nigdy wcześniej się nimi nie chwalił.
– Masz tatuaż?
– Dwa – odpowiedział, po czym wskazał na okolice żeber. – Jeden tutaj, a drugi na łopatce.
To tłumaczyło, dlaczego nigdy zdejmował koszulki podczas treningów, chociaż wielu z obecnych na nich facetów to robiła. Posiadanie tatuaży nie było zakazane na komendzie, ale większość i tak się z tym chowała.
Zamknął za sobą drzwi. Po usłyszeniu cichego kliknięcia, zapytałam go:
– Czego się dowiedziałeś?
Przysiadł na łóżku i wskazał mi miejsce obok, ale zamiast usiąść z nim, zajęłam fotel przy biurku.
– Andreas to kapitan drużyny hokeja, a hokej to ważna sprawa, tutaj, w Akademii. Jest to oficjalny sport szkoły, co oznacza, że koleś może okazać się przydatny. Jeśli dobrze pamiętam szkołę, sportowcy to zwykle dobre źródło informacji. Zaproponował nawet, żebym zgłosił się na najbliższy trening, będą układać nowy skład.
– Ty i hokej? – prychnęłam.
– Ej, Logan, trochę wiary we mnie. Może będę dobry w hokeja? I co wtedy powiesz? – Nie czekał na odpowiedź, od razu mówił dalej: – Nic, bo będzie ci głupio, że nie miałaś racji. Tak będzie, zobaczysz.
Mieliśmy ważniejsze sprawy na głowie niż szkolna drużyna hokeja, chociażby taki chór, do którego jeszcze musieliśmy się dostać. Jeśli chociaż jednemu z nas się uda, będzie to ogromny sukces i zapewniony człowiek w środku. Tego właśnie było nam potrzeba.
– Lind… – Ugryzłam się w język, zanim nazwałam go nazwiskiem. Teraz już nie był Lindbergiem, tylko Turnerem, tak samo jak ja. Zwracanie się do niego po imieniu jest było łatwiejsze w myślach niż w praktyce. – Bailey, musimy skupić się na chórze. Próbuj z hokejem, jeśli chcesz, ale pamiętaj, że jeśli coś wypadnie, akcję stawiasz na pierwszym miejscu, nie sporty?
Kiwnął głową.
Łatwo poszło.
– Ty też powinnaś do czegoś dołączyć, spróbować znaleźć jakieś koleżanki, popytać, dowiedzieć się czegoś, no wiesz…
– Ty się mną nie przejmuj, dam sobie radę – mruknęłam. – Pytałeś Andreasa, kiedy są przesłuchania do chóru?
Chwilę się zastanowił.
– Pytałem. Chyba mówił coś o czwartku albo piątku o siedemnastej w klasie muzycznej – odpowiedział. – Wtedy mają próby, możemy się jeszcze zgłosić, ale nie ma pewności, że zgodzą się na akceptację kogoś, kto jest przesłuchiwany poza terminem.
– Więc musimy przetrwać do czwartku albo piątku. Myślisz, że nam się uda? – spytałam go.  
– Możliwe. Na pięćdziesiąt trzy procent. Nie jestem pewien.
To będzie długi tydzień.

4 komentarze:

  1. Kiedy zaczynam pisać ten komentarz, jest 21.21 (to ważna informacja).
    Hm. Okej. Czuję się przytłoczona ilością opisów. Opisanie całej szkoły to męczący temat, chociaż nawet ciekawy. Mimo, że opis tego miejsca faktycznie brzmi jak opis szkoły dla snobów. Ale opis Hogwartu też tak brzmi. (Bo to też szkoła dla snobów?)
    Za każdym razem, gdy zdawałam sobie sprawę, że Logan i Bailey tak naprawdę są tu tylko w pracy, zdawałam sobie sprawę, jakie to musi być straszne. Iść drugi raz do szkoły, brr.
    Pris i Andreas wydają się być tacy sztucznie mili. Zakładam że po prostu musieli oprowadzić głównych bohaterów, bo ktoś im kazał, ale nadal. I pewnie też są sztucznie grzeczni, no cóż.
    Jestem ciekawa, jak powiedzie się pierwszy dzień w szkole i jak zareaguje Logan na powrót do nauki.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To istotnie ważna informacja.
      Eh, opisy. W sumie hogwart można nazwać szkołą dla snobów, tylko wybrani się tam dostawali.
      Chodzenie do szkoły z pierwszym razem jest straszne, a co dopiero za drugim.
      Nawzajem!

      Usuń
  2. Andreas? TEN Andreas???
    No popatrz, czy mówiłaś coś o zaległym komentarzu? :))
    Wiem, jeszcze dwa, ale będą święta, nadrobię xD
    Coś mi nie pasuje w tej całej Pris. Nie wiem, na razie nie zrobiła nic, oprócz oprowadzenia Logan po szkole, no ale eh...
    Mój światopogląd się nie buntuje, więc jest dobrze. Oby tak dalej.
    Weny!

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie TEN Andreas. TYM Andreasem jest teraz Bailey. Nieważne.
      Nikt nie może być miły, bo od razu coś nie tak XDDD
      Twojemu światopoglądowi raczej nic tu się nie stanie.

      Usuń