23 grudnia 2017

Jesteś tam, Boże? To ja, Bailey

Robię wam świąteczny prezent i dodaję rozdział. Z małą zmianą perspektywy, która od teraz będzie pojawiała się co drugi rozdział. Nie znaczy to jednak, że wracam z tą historią. Na razie nie. Najpierw chcę skończyć z Bazem, a potem w całości poświęcę się moim kochanym policajtom.
Prawdziwy powód, dlaczego akurat teraz powstał ten rozdział: nie chciało mi się pisać rozdziału Baza, ale nie chciałam siedzieć bezczynnie.

To było najgorsze pięć minut mojego życia. Bieganie za ulicznymi złodziejami, łapanie przestępców, szukanie motywów. To są sprawy dla mnie. Śpiewanie? Cholera, nie. Owszem, wiedziałem, że mam dość dobry głos, przynajmniej powyżej przeciętnej, ale publiczne występy zawsze mnie stresowały.
Co najbardziej mnie zirytowało/zdenerwowało/zestresowało/załamało psychicznie? Logan niemówiąca mi, jaką dokładnie piosenkę zaśpiewamy. „Piosenka z Grease”. NO DOBRA, ALE TAM BYŁA WIĘCEJ NIŻ JEDNA.
Dobra, Bails, przestań histeryzować, będzie dobrze, powiedziałem do siebie w myślach. Uwierzenie w to było trudniejszą częścią zadania.
Nacisnąłem klamkę. Nie było już odwrotu. Chyba, że jak tylko ktokolwiek w środku mnie zobaczy, to powiem „Przepraszam!” i ucieknę. Ale tego nie zrobię. Logan by mnie zabiła. W ciągu całej naszej współpracy często odnosiłem wrażenie, że miała ochotę mnie zabić za byle co, ale jakimś cudem się powstrzymywała.
– No dalej – burknęła Logan, po czym niemal wepchnęła mnie do środka.
Cholera, była silna jak na dziewczynę. Cholera, to było szowinistyczne. Seksistowskie? Mizoginistyczne? Wszystko jedno, to było nieodpowiednie. I pewnie powinienem ograniczyć cholery. Cholera.  
W środku czekały na nas tylko trzy osoby. Mężczyzna w średnim wieku w drucianych okularach i zdecydowanie zbyt kolorowej hawajskiej koszuli (Czy nauczycieli też nie powinien obowiązywać jakiś regulamin, co do tego, co powinni ubierać, a czego nie?) siedział w pierwszym rzędzie foteli przed sceną z założoną nogą na nogę. To musiał być pan Perry, odpowiadający za chór. Po jego prawej stronie siedziała Pris i uśmiechała się do nas szeroko, ukazując rządek równiutkich perłowych ząbków, które z pewnością nie byłyby takie, gdyby urodziła się w nieco gorzej postawionej finansowo rodzinie. Poza nimi w sali był jeszcze siedzący przy fortepianie młody facet, którego nie kojarzyłem. Sześć sezonów Glee nauczyło mnie, że takie osoby zwykle nie są zbyt ważne. Ale co Glee wie o brytolach z prywatnych szkół?
– Dzień dobry! – przywitała się Logan głośniej, niż było to konieczne. – Przyszliśmy na przesłuchanie.
– Tak, tak. Zostaliśmy poinformowani, że ktoś się zgłosi – odparł pan Perry, przyglądając się nam uważnie. – Co nam przedstawicie?
Ja przedstawiłbym im Lovekiller Darina. Usłyszałem tę piosenkę po raz pierwszy przez mojego brata, który pewnego dnia zaciągnął mnie na jego koncert w Sztokholmie, bo nie chciał iść sam. I okazało się, że ten gość wcale nie jest taki zły. A potem zobaczyłem teledysk do piosenki i pokochałem ją jeszcze mocniej.
Ze względu na to, że Logan się nie przygotowała, bo jest niezorganizowaną kupką, która woli latać za chłopcami niż rzeczywiście coś zrobić, musiałem porzucić tę piosenkę i jej pomóc. Bo jestem dobrym człowiekiem.
– Tak, Logan, co zaśpiewamy?
Skrzyżowała ramiona na piersi, uniosła dumnie podbródek do góry i patrząc na siedzącego przy fortepianie gościa zapytała:
– Zna pan Summer Nights z Grease?
Dopiero po tym pytaniu na nią spojrzał. W tym spojrzeniu kryło się więcej pogardy niż w pokoju pełnym Ślizgonów i jednym mugolakiem.
– Wszyscy znają piosenki z Grease – odparł, jakby był to powszechnie znany fakt. Właściwie, może powinien być. Każdy chociaż raz w życiu powinien obejrzeć Grease, nawet jeśli nie lubi musicali ani starych filmów. Tak dla zasady.
– Racja.
Niepewnie ruszyliśmy na środek sceny. Logan, jak zawsze, starała się wyglądać na dzielną i dumnie szła do przodu. Tylko osoba, która jest wybitnie spostrzegawcza albo która zna ją już od jakiegoś czasu byłaby w stanie zauważyć, delikatne nerwowe ruchy jej dłoni. Co kilka sekund uderzała się palcem wskazującym w udo. Pewnie nawet sama nie zauważała, że to robi.
Pris nadal się nie odzywała. To akurat było coś niespodziewanego. Sprawiała wrażenie dziewczyny, która nadawałaby całymi dniami o byle bzdetach, a odkąd tylko weszliśmy do środka nawet nie pisnęła słowem. Może czuła respekt przed panem Perrym albo gościem od fortepianu?
Nazywanie gościa od fortepianu gościem od fortepianu, nawet w głowie, wydawało się dość dziwne. Potrzebował imienia. A ja nie miałem zamiaru pytać o jego imię. Jak nazwać brytola, którego imienia nie znasz, a nie chcesz się o nie zapytać? John jest bezpieczną opcją. Tak więc gość od fortepianu stał się Johnem.
Stanie na scenie nadal wydawało się dziwne. Nieodpowiednie. Nawet, jeśli naszą widownią były tylko dwie osoby (i John), czułem się, jakby było ich za dużo. Dostaliśmy dwa mikrofony, czarne i lśniące. Pewnie najnowsze modele jakiejś znanej marki, której nie kojarzyłem.
John zaczął grać. Od razu poznałem melodię. Mój umysł mimowolnie przywołał scenę z filmu, w której Sandy i Danny mówią o swoich wakacyjnych romansach znajomym.
Summer lovin' had me a blast – zacząłem, próbując przywołać swojego wewnętrznego Casanovę. Danny’ego Zuko.
Logan od razu się dołączyła.
Summer lovin', happened so fast.
Okej. Dobra. To było zaledwie pięć słów, ale łał. ŁAŁ. Nie wiem nawet, jak to opisać. Zanim tu przyjechaliśmy, Logan narzekała, że wcale nie umie śpiewać i nie nadaje się do tej akcji. Jestem na 99% pewien, że nawet poszła do naszego szefa, domagając się, żeby wysłał tylko mnie. Ale, to, co teraz robiła, jej głos, to było idealne. Brzmiała nawet lepiej niż Olivia Newton-John, a to nie jest coś łatwego do osiągnięcia. Po prostu: łaaaaaał. Rozumiecie, o co mi chodzi? Słysząc jej głos aż zyskuje się chęci do życia.
– I met a girl crazy for me – zaśpiewałem, odwracając się twarzą do Logan. Wyglądała już nieco lepiej.
Reszta piosenki chyba wyszła nam całkiem przyzwoicie. Nawet nie zafałszowaliśmy. Od czasu do czasu zerkałem na Pris i pana Perry’ego, żeby sprawdzić ich reakcję. Ich pokerowe twarze powiedziały mi tyle, co nic.
W końcu pan Perry złożył ręce na kolanie i spojrzał na nas w typowo terapeutyczny sposób. Muszę przyznać, że chcąc nie chcąc, zawiodłem się, gdy zamiast „Czy chcecie o tym porozmawiać?”, powiedział:
– Domyślam się, że już wiecie, że straciliśmy trójkę chórzystów. Och, biedni Alice, Trent i Lance. – Przeżegnał się. – Niech Bóg nad nimi czuwa. Ogromna szkoda, że nie mogą być tu teraz z nami. Ale wy jesteście. Mimo, iż znalazłoby się kilka rzeczy do poprawy – powiedział, spoglądając na mnie wymownie. Czy coś nie odpowiadało mu w moim głosie? Nie, niemożliwe. – Myślę, że możemy was przyjąć. Powinniśmy to jeszcze przemyśleć, ale szykuje się wielki występ, a nam brakuje ludzi. Każdy głos jest ważny.
– Moim zdaniem sobie poradzą – odparła Pris, znów olśniewając nas swoim uśmiechem. Nie sądziłem, że kiedykolwiek uznam, że nienawidzę czyichś zębów za bycie zbyt białymi, ale z nią zdecydowanie tak było. – Zresztą i tak nie mamy wielkiego wyboru.
Najpierw miłe słowa, potem szczere. Zyskała tym małą szczyptę mojego szacunku.
– Wkrótce podamy wam więcej szczegółów – dodał pan Perry.
– Czy my naprawdę się dostaliśmy? – zapytała z niedowierzaniem Logan.
Pris kiwnęła głową.
– Udało nam się – powiedziałem do Logan. Dla Pris i pana Perry’ego (i może jeszcze Johna) pewnie brzmiało to tylko jak zwykła radość z dostania się do chóru. Dla mnie i Logan było to coś więcej. Otwarło nam to drzwi do dalszego poszukiwania odpowiedzi, kryjących się gdzieś w murach tej szkoły.

***

– Turner! Cholera, Turner! Nie olewaj mnie, ty gnoju! TURNER DO JASNEJ CHOLERY!
Dopiero po trzecim „Turner” zorientowałem się, że przecież chodzi o mnie. To ja byłem Turnerem. Czy to moja wina, że nie reagowałem na swoje-tak-naprawdę-nie-swoje nazwisko? Może trochę. Przez całe dwadzieścia cztery lata mojego życia ludzie wołali na mnie Lindberg. Przyzwyczajenie się do Turnera nie było takie proste. I najwyraźniej Turner (to niestety ja) miał przesrane.
Odwróciłem się, żeby zobaczyć, kto mnie wołał. Wielokrotnie. Okazało się, że to Henke. Miał na głowie kaptur, a jego oklapnięte włosy wyglądały znacznie lepiej niż gdy miał je wymodelowane. Gorzej z jego twarzą. Skrzywiona warga i zmarszczone brwi sprawiły, że miałem ochotę schować się za drzewem. Ale tego nie zrobiłem. Bo stawiłem w życiu czoło trudniejszym wyzwaniom niż wkurzony nastolatek. Poza tym, już i tak wiedział, gdzie się znajdowałem.
Co lubiłem w Henke: śmiesznie się nazywał, był całkiem w porządku gościem i potrafił znikać, że nikt nie wiedział, gdzie jest ani jak wyszedł. Czego nie lubiłem w Henke: był cholernie podejrzany, ciągle gdzieś znikał i nikt nie wiedział, co w tym czasie robił. I łatwo się denerwował. I wyglądał na niebezpiecznego.
– Nie. Olewaj. Mnie – warknął przez zaciśnięte zęby.
Siedziałem akurat niedaleko drzewa i poczułem przez niego nagłą niepewność odnośnie łamliwości gałęzi. Czy byłem panikarzem, jeśli chodziło o wkurzonych nastolatków? Może trochę. Nastolatkowie byli najgorsi. Nawet gorsi od dorosłych mafiozów, jeśli to w ogóle możliwe.
– Nie olewam cię! Koleś, wybacz, nie słyszałem.
– Dziesięć razy krzyczałem twoje nazwisko. Jak mogłeś tego nie słyszeć?
– Zapomniałem założyć aparatu słuchowego.
– Nie nosisz aparatu słuchowego – zauważył. Lekko się przy tym pochylił, ledwo zauważalnie i zerknął na moje uszy.
Kto nie miał problemów ze słuchem? Ja. Kto miał problemy ze wszystkim innym? Również ja. Och, byłem tak wielką życiową porażką. Gdyby była ze mną Logan, na sto procent wyśmiałaby moje słowa. Ciekawe, co robiła. Znowu nękała Beau? Rozumiem, że trzeba każdego dobrze przejrzeć, ale serio? Jedzenie razem ziemniaczanej sałatki? Gdyby to on był zły, to równie dobrze mógłby dodać do tej sałatki coś, co by ją załatwiło.  
– No właśnie. W tym problem. Nie noszę aparatu, nie słyszę – powiedziałem, unosząc bezradnie ręce.
– Nieważne. Nie rób tak więcej, Turner.
– Co chciałeś? – Poprawniej (i zarazem niegrzeczniej) byłoby: „Czego chciałeś?”, ale mało mnie to w tamtej chwili obchodziło.
Jego złowieszczy grymas zmienił się w jeszcze bardziej złowieszczy uśmiech. Uniósł jeden kącik ust, przez co wyglądał jak potencjalny mafiozo. Zdecydowanie znajdował się na szczycie listy podejrzanych.
– Jutro wieczorem jest impreza. Dre kazał zaprosić ciebie i tę, jak jej było? Lucky? Loren?
– Logan.
– Wydawało mi się, że miała damskie imię, ale okej, jak wolisz.
– To jest dam... – zacząłem swój wywód na temat bezpłciowych imion, ale on już mnie nie słuchał. Stał tyłem i machał do jakiejś osoby pod drzwiami szkoły.
Spojrzałem w tamtym kierunku. Stała tam Ava z założonymi rękami. Jej oczy spotkały się z moimi i szczerze? Jak na bogacką laskę i uchodzącą za jedną z najlepszych partii w całej Akademii, wyglądała strasznie typowo. Sięgające ramion ciemnobrązowe włosy i ciemniejsze o kilka tonów oczy niczym się nie wyróżniały. Gdybym nie wiedział, kim jest, to widząc ją na ulicy, wziąłbym ją za jakąś typową nastolatkę z publicznej szkoły, jakich wszędzie pełno.
– Chodź tu! – krzyknął do niej Henke. – Musimy pogadać!
– Wy chodźcie tutaj! – odkrzyknęła. To było zdecydowanie za dużo krzyczenia jak na jeden dzień.
Skoro i tak za kilka minut musielibyśmy tam iść, żeby znaleźć sale, w których mieliśmy następne zajęcia, pójście tam w niczym nam nie szkodziło. Podniosłem się z ziemi i razem z Henke udaliśmy się na schody obok dziewczyny. Trzymała w jednej ręce książkę, której wcześniej nie widziałem. Ojciec Chrzestny. Czy przez prawdopodobne zainteresowanie mafią powinienem przesunąć ją wyżej na liście podejrzanych? Jak na razie dowiadywanie się czegokolwiek szło gorzej, niż się spodziewałem. Chyba poza dowiedzeniem się, kim jest kobieta, z którą spotkał się Michaelson, nie odkryliśmy niczego istotnego.
– Henke zaprosił cię już na spotkanie? – zapytała ściszonym głosem, jak tylko się do niej zbliżyliśmy.
– Tak. Złożył mi propozycję nie do odrzucenia – odpowiedziałem, z uśmiechem wskazując na jej książkę.
Nie zaśmiała się.
– Zajmę się Logan, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. – Zgodnie pokręciliśmy głowami. – Temat imprezy to Boże Narodzenie.
– Ale przecież... Jest październik.
– Nie ja ustalam tematy przewodnie. Ze skargami kierujcie się do Andreasa. Każdy czas jest dobry, żeby wprowadzić świąteczny nastrój.
Odpowiedniejszym tematem przewodnim byłoby halloween, ale zachowałem tę uwagę dla siebie. Imprezy to najlepsza część zadań. Najwięcej się na nich dzieje i wreszcie można się czegoś rzeczywiście dowiedzieć, bo ludzie są mniej ostrożni i... chwila.
– Czy imprezy nie są przypadkiem całkowicie zakazane? – zapytałem, przypominając sobie pogrubiony punkt regulaminu. „Wszelkie imprezy organizowane bez wiedzy i zgody nauczycieli są surowo zabronione.” – Nauczyciele się na to zgodzili?
Henke prychnął, a Ava pokręciła głową z politowaniem. Objęła mnie ramieniem i stanęła na palcach, by móc wyszeptać mi do ucha:
– Nie muszą się godzić, skoro się o tym nie dowiedzą. Nie powiesz im, prawda?
– Za kogo ty mnie masz? Żaden ze mnie kapuś.
To było chyba największe kłamstwo, jakie w życiu wypowiedziałem.
– Lepiej, żeby tak było – powiedział ostrzegającym tonem Henke. – Kapusie nie mają tu łatwego życia.
Z jego słów zrozumiałem, że jak przed zakończeniem akcji dowiedzą się, że tak naprawdę jestem policjantem pod przykrywką, który ich oszukuje przez większość czasu i donosi na nich innym policjantom, to ludzie nie będą zadowoleni. Ludzie tak czy siak nie będą zadowoleni. Tego typu akcje zawsze kończą się protestami osób, które zostały wplątane w sprawę.
– Nie musicie się o to martwić – zapewniłem ich. – To gdzie będzie to spotkanie?
Spojrzeli po sobie. Posługiwali się swoim tajnym niemym językiem, rozważając, czy powinni mi powiedzieć, czy lepiej nie. Skoro mnie zaprosili, to chyba wypadałoby, żeby powiedzieli mi, gdzie to będzie, prawda? Ava uniosła brew, na co Henke wzruszył ramionami.
– Ściśle tajne – odpowiedział Henke. Świetnie, jeszcze więcej tajemnic. Może Akademia Manchesteru powinna nazywać się Akademia Pełna Cholernych Ludzi, Który Nie Chcą Powiedzieć Niczego Przydatnego. Jedynym akceptowanym wytłumaczeniem, dlaczego się tak nie nazywa jest zbyt długa nazwa. – Wyślemy kogoś, żeby cię zaprowadził. Nie wiemy, jeszcze na ile możemy ci zaufać. Nie możesz tak łatwo poznać naszej tajnej kryjówki.
– Co, założycie mi opaskę na oczy?
– Może – odparła Ava.
– Perwersyjnie.
Z jakiegoś dziwnego powodu nawet spodobało mi się, że istniała możliwość, że zabiorą mnie tam z zawiązanymi oczami. Okej, nie byłoby to zbyt dobre, bo lepiej, żebym wiedział gdzie idę i wszystko, ale zaczęli mnie lubić na tyle, że mnie zaprosili na tajne spotkanie. To już jakiś sukces, prawda? Robią to pewnie, żeby mnie sprawdzić. Nie wiedzą tylko, że godzę się na to z tego samego powodu.

***

– Bailey, wyglądasz jakby zwymiotowała na ciebie choinka w Wigilię.
Było w tym trochę prawdy. Miałem na sobie najbrzydszy możliwy świąteczny sweter, który spakowałem na zimę. Był na nim Jezus z czerwonym balonem i w urodzinowej czapeczce, a na swojej szacie miał napis „Birthday Boy”. Chociaż Jezus tak naprawdę nawet nie urodził się w grudniu, tylko koło października albo na wiosnę. Bo po cholerę przychodziliby do niego zimą pasterze, skoro zimą nie wypasa się zwierząt?
– A ty wyglądasz, jakby wcale ci nie zależało – odburknąłem, wskazując na jej strój. – Logan, co to ma być?
Naprawdę wcale się nie przyłożyła. Święta motywem przewodnim, a ona miała na sobie zwykłą czerwoną sukienkę bez żadnych ozdób ani niczego. Jej strój, w przeciwieństwie do mojego, nie krzyczał: „IDĄ ŚWIĘTA”.
– Nie miałam nic lepszego. Nie spakowałam żadnych świątecznych rzeczy.
Westchnąłem. Czego ja się po niej spodziewałem? Specjalnie zakradłem się do jej pokoju (bo oczywiście kontakty damsko-męskie są zakazane, nawet jeśli chodzi o „rodzinę”), żeby zobaczyć, jak się odstawiła, a ona nawet się nie postarała.
– Zawiodłem się na tobie.
– Ogromna szkoda. Idziemy już?
– Wiesz, kto ma nas zaprowadzić? – zapytałem jej, bo mi nikt nie raczył tego powiedzieć.
Nagle drzwi się otwarły i stanął w nich ubrany jak dziadek do orzechów Beau. Chociaż on się przyłożył. Jego strój był niezwykle dopracowany – każdy najdrobniejszy szew wyglądał idealnie. Żadnych niedogodności. Wyglądał bogato i świątecznie. Z szerokim uśmiechem zakomunikował:
– Wesołych świąt! To ja was zaprowadzę. Wiem, że się cieszycie.

WESOŁYCH ŚWIĄT LUDZIE. 

4 komentarze:

  1. Pierwsza? Niemożliwe!
    Szczerze to tęskniłam za tą historią.
    Impreza świąteczna w październiku, świetny pomysł. Szukałaś jakiegoś świątecznego akcentu, prawda?
    Opowiadałam ci jak śpiewałam Summer Nights z Piotrkiem i pod koniec piosenki na głowę spadła mu kurtka przez niekompetencje osób tańczących za nami? Xd
    To chyba tyle na dziś.
    Wesołej wigilii urodzin Lou!
    I świąt też xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście nie miałaś weny na ten komentarz.
      Ja też za tym tęskniłam.
      Świąteczny rozdział specjalny w końcu.
      Pamiętam to!!
      Wzajemnie!!
      Przecież to jest święto. Czemu dwa razy piszesz wesołych świąt??

      Usuń
  2. Chyba uwielbiam rozdziały z perspektywy Bailey'ego (Tak to się odmienia??). Niby wiem, że nie jest nastolatkiem, ale i tak zachowuje się gorzej niż niejedno dziecko. I trochę wolno myśli. I trochę współczuję Logan pracy z kimś tak nieogarniętym, ale to zbyt śmieszne, żeby się tym przejąć.
    Prywatne szkoły są dziwne. Prywatne szkoły dla bogatych ludzi - jeszcze dziwniejsze. Organizowanie imprezy świątecznej w październiku? Brzmi świetnie. Bailey ma świetny sweter, chociaż nie wiem, co jest nie tak z sukienką Logan. Well, niektórzy noszą sukienki przez 99% roku(szczególnie te czerwone!!), ale większość populacji jednak nie.
    Weny!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie to wyguglowałam i okazało się, że odmienia się Bailiego. Jak dziko.
      Oboje są nieogarnięci, uzupełniają się.
      Jakoś musiałam wcisnąć świąteczny akcent. Święta to zawsze dobry pomysł.
      Wzajemnie!!

      Usuń