10 marca 2018

Tańcząc ze związanymi rękami

Przez całą drogę obserwowałam Beau (właściwie, to bardziej nasłuchiwałam), czekając na jakiekolwiek podejrzane ruchy, jedno słowo za dużo, coś, co by go zdradziło. Albo był niewinny, albo potrafił dobrze się ukrywać. Wciąż się uśmiechał, żartował i (według Bailiego) flirtował. Nie wspomniał słowem o żadnych narkotykach, podziemnych organizacjach, czy chociaż o sposobach na wydostanie się ze szkoły niezauważonym.
– Uwielbiam twój sweter, Bails – powiedział Beau, klepiąc Bailiego kumpelsko po ramieniu.
– Dzięki, ale twój strój wymiata.
Po tej krótkiej wymianie zdań oboje spojrzeli na mnie i poczułam się mocno osądzana. Ich oczy mówiły: “I to uważasz za świąteczny strój? Wstydź się.” Czy się wstydziłam? Och, ani trochę. Wstydziłam się jedynie za nich, ponieważ wyglądali jak dwie chodzące ozdoby na choinkę.
Żaden z nich się jednak nie odezwał. Gdyby któryś zdecydował się powiedzieć jedno złe słowo, od razu padłaby z mojej strony długa wiązanka przekleństw.
Prowadząc nas, Beau mówił masę rzeczy i usta mu się właściwie nie zamykały, ale nie powiedział odnośnie tego, gdzie nas prowadzi, ani jak długo jeszcze pójdziemy. Czy wspominałam już, że zawiązał nam oczy? Bo to zrobił. I to nie w taki Greyowaty sposób, tylko bardziej seryjnomorderczy.
Na miejsce dotarliśmy po około siedmiu minutach. Biorąc pod uwagę wszystkie skręty, jakie zrobiliśmy, chyba znajdowaliśmy się w okolicy sali filmowej. Równie dobrze mogła to też być sala do obserwacji gwiazd, w której ostatnio naradzaliśmy się z Bailim.
– Ładną mamy dzisiaj pogodę, nie sądzicie? – zagadnął nas znów Beau, zdejmując nasze opaski. Jego uśmiechnięta twarz była pierwszym, co zobaczyłam. Czerpał ogromną, tak bardzo brytyjską, przyjemność z rozmawiania o pogodzie. – Ach, no tak, nic nie widzieliście, kiedy szliśmy. Wybaczcie, mój błąd. Cały dzień świeciło słońce, jestem szczerze zszokowany.
– Czy to było konieczne? – zapytał Bailey zaraz po tym, jak Beau ściągnął mu opaskę z oczu.
– Kazali mi to zrobić. To wasza inicjacja. Dowiemy się dzisiaj, czy jesteście warci Akademii.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w jakim się znajdowaliśmy. Wszędzie było ciemno, ale i tak wdziałam, jak świeci sweter Bailiego. Przez chwilę bałam się, że oczy mi wyparują od całego tego blasku.
– To ja oślepłem, czy tu jest tak ciemno?
– Jesteście gotowi? – zapytał Beau. Jego głos brzmiał na dziwnie podekscytowany i ani trochę i mi się to nie podobało.
– Już bardziej nie będziemy.
Nawet w ciemności dało się z łatwością dostrzec poszerzający się uśmiech Beau. Ten chłopak przypominał nieco disnejowskiego księcia. Brakowało mu tylko zwierzęcego pomocnika i korony na głowie. Gdyby mi powiedział, że jest księciem, to nawet przez chwilę bym tego nie kwestionowała. Skoro jest w tym miejscu, musi być kimś ważnym.
Otworzył ukryte w ścianie drzwi, których w życiu bym nie znalazła, gdyby właśnie się przede mną nie otwarły. Idealnie wpasowały się kamienną ścianę, nie sposób było rozróżnić zwykłe zakończenie kamienia od krawędzi drzwi. Jak tylko je uchylił, oślepił nas blask kolorowych świateł, a do uszy wypełniła głośna muzyka.
– Szybko, lepiej, żeby nikt tego nie usłyszał – mruknął Beau, kładąc nam dłonie na plecach i niemal wpychając do środka. Wszedł zaraz za nami i zamknął drzwi. – Niewiele osób wie o tym miejscu.
Wyglądało to nieco jak klub. Z góry świeciły kolorowe światła reflektorów, z głośników płynęła muzyka, idealnie nadająca się do tańczenia (nogi same zaczynały się przy niej ruszać), był nawet kawałek parkietu, na którym bawiło się kilka osób, a także bar, przy którym Henke obsługiwał imprezowiczów. Z tego, co było mi wiadomo, większość z nich miała już osiemnaście lat i mogli bez przeszkód pić, ale nie na terenie Akademii. Regulamin surowo tego zabraniał.
Poczułam, jak dłoń Beau odsuwa się od moich pleców, a on sam stanął przed nami.
– Jeśli powiecie komuś o tym miejscu, to, nie ja, ale ktoś będzie musiał was zabić. Nie chciałbym, żeby to się stało, bo zaczynam was lubić – mówiąc to, spoglądał na mnie.
– Co to, to nie – odezwał się Bailey, obejmując mnie bratersko i przyciągając do siebie. Pachniał cynamonowymi pączkami.  – Najpierw potrzebujesz mojej aprobaty.
Wymienili się wyzywającymi spojrzeniami. Przypominali dwa małe kotki, szykujące się do walki o ostatni kawałek mięsa. Beau kiwnął głową, a na jego twarzy znowu pojawiły się te idealne dołeczki. Dzięki nim łatwo było zapomnieć o jego bliźnie i nazywaniu go Bliznowatym. Chociaż nie, tak właściwie, to nie.
– Wyzwanie zaakceptowane.
Nadepnęłam na stopę Bailiego, który natychmiast mnie puścił i wydał z siebie cichy jęk bólu. Zrobienie tego przyniosło mi większą przyjemność, niż powinno.
– Czyli moje zdanie wcale się nie liczy? – Nie miałam zamiaru zostać “oddana” pierwszemu lepszemu chłopakowi, którego mój “brat” uzna za odpowiedniego. Mamy 2016 rok, nie XVIII wiek. Aranżowane małżeństwa wyszły z mody.
Zanim Bailey zdążył wydać z siebie kolejny jęk, Beau zaczął powoli iść w stronę grupki ludzi, siedzących na czerwonej, typowo klubowej kanapie. Poszliśmy za nim. Bailey trochę utykał.
– Twoje zdanie jest tutaj najważniejsze – powiedział Beau nieco głośniej, bym mogła usłyszeć go przez muzykę. – Jeśli cokolwiek ci nie odpowiada, wystarczy, że powiesz, a zostanie to załatwione.
Gdyby tylko wiedział, czego tak naprawdę pragnęłam, to pewnie by tego nie powiedział. Samo wyobrażenie sobie tej sytuacji było tak idiotyczne – podchodzę do niego, robię słodkie oczka i pytam, kto diluje narkotykami w Akademii, a on wszystko mi wyśpiewuje. To tak nie działa. Ale ile bym dała, żeby działało...
Jak się okazało, ludźmi, do których prowadził nas Beau, była elita szkoły. Pris siedziała w samym środku, obejmowana ramieniem przez Andreasa (to oni w końcu są razem czy nie? Jestem zdezorientowana), po którego drugiej stronie siedziała Ava, popijająca kolorowego drinka. Zaraz obok niej siedziała Simone, z którą zawzięcie o czymś rozmawiały.
– Co ci tak długo zajęło? – zapytał Andreas Beau.
– Hammond mnie zaczepił, kiedy wychodziłem. Musiałem się nagimnastykować, żeby pozbyć się tego upierdliwca.
– Jak on mnie wkurwia. Co chciał tym razem?
Bailey zajął miejsce obok Pris, która była z tego powodu zdecydowanie zbyt zadowolona. Chciałam usiąść po jego drugiej stronie, ale to miejsce zajął Beau, zmuszając mnie, bym usiadła obok niego, na ostatnim wolnym miejscu. Beau westchnął, rozkładając ręce.
– Myślał, że jak raz coś mi załatwił, to zostanę jego stałym klientem.
To mnie zainteresowało. Co załatwił mu Hammond (albo też Ten Wkurzający Koleś Z Angielskiego)? Jakie on tak właściwie ma znaczenie w tej szkole? Niby trzyma się z daleka od wszystkich, ale czy na pewno? Ehh, za dużo pytań i za mało odpowiedzi. Akcja szła nam tak świetnie, że wciąż nic nie wiedzieliśmy. To zrozumiałe, biorąc pod uwagę fakt, że to wciąż nasz pierwszy tydzień.
– “Stałym klientem”? – zapytałam, starając się obniżyć ciekawość w swoim głosie, jak najbardziej się dało. Ciekawość jest w porządku, dopóki się z nią nie przesadza. Dobrym przykładem przesadzania z ciekawością są staruszki, ciągle wyglądające zza okna, które wiedzą o tobie wszystko i osądzają twoje wybory życiowe. – Co masz na myśli?

– Robi za tego, który załatwia rzeczy z zewnątrz. Nie jest jedynym, który tego próbuje, ale tylko on nie został na tym złapany. Kretyn ma znajomości.
– Słyszałem, że jest spokrewniony z premierem – dodał Andreas.
Ava pokręciła głową. Nie wierzyła w to. Ja sama nie wiedziałam, czy powinnam.
– Ten premier to jakaś porażka. Jego syn, jak mu było, Victor? Dean? Nie jestem pewna. To ten, podobno wyszedł z szafy. Teraz wielce wspiera te wszystkie organizacje, żeby się przypodobać i pokazać, jakim to on jest dobrym ojcem i wspiera swojego syna. Powinien to robić od samego początku, a nie, kiedy przydarzyło mu się coś tak niefortunnego, jak syn-gej – powiedziała, kończąc swojego drinka. Podniosła się, trzymając pustą szklankę, i ruszyła w kierunku Henke, kręcąc przy tym biodrami. – Simone, chodź!
Dziewczyna jej posłuchała i zaraz pognała za swoją przyjaciółką.
– Oby pozbyli się go jak najszybciej – mruknął Beau. Albo mi się wydawało, albo nieznacznie się do mnie przysunął. – Naprawdę nie znoszę tego gościa. Kto w ogóle wpadł na pomysł, że byłby dobrym kandydatem na premiera?
I zaczęła się długa debata o naszym kochanym premierze Arthurze Blackburnie, który w ostatnim czasie odwalił kilka niezbyt mądrych rzeczy. A jednak to był pierwszy raz, kiedy ktoś tak otwarcie, jak te dzieciaki, na niego narzekał. Starsi ludzie uważali go za świetnego, a młodzi nienawidzili. Czułam pewnego rodzaju dumę. Zdążyłam się w tym czasie dowiedzieć, że syn premiera, Dean/Victor/nikt nie wie na pewno, uczęszczał do Akademii kilka lat temu. Był nawet jednym z najważniejszych w historii członków Klubu Entuzjastów Ziemniaków. To głównie dzięki niemu ten klub stał się tak znany i powszechnie lubiany.
Tak zainteresowali się rozmową o Blackburnie, że już nie wrócili do tematu Hammonda.  Wilhelm Hammond przemyca rzeczy z zewnątrz, zanotowane.
Gdy wreszcie skończyli wielką debatę polityczną, Pris zaczęła żartować z czegoś razem z Andreasem i Bailim, Ava i Simone wciąż nie wróciły, a cała uwaga Beau spoczywała na mnie. Jego zachowanie z jednej strony było urocze, a z drugiej nieco przykre, zważając na to, że robi sobie fałszywą nadzieję.
Na okrągłym stoliku przed nami stała miska pełna cukierków, od skittlesów, przez małe pianki, aż po jakieś słodycze, których nawet ja nie kojarzyłam. Wszystkie wyglądały apetycznie. Beau przysunął miskę bliżej do nas.
– Cukierka? Sam je wybierałem.
– Właściwie, to nie przepadam za słodyczami – skłamałam. Zasada numer jeden (przestrzegana głównie w okresie Halloween): nie bierz słodyczy od obcych, bo może być w nich coś niebezpiecznego.
Jego uśmiech nieco zrzedł, ale na szczęście nie stracił dobrego humoru. Wziął jednego cukierka, nie zdążyłam nawet zobaczyć, jakiego, i włożył go sobie do ust, po czym na powrót odsunął miskę.
– Jesteś pewna? No dobra. Bądźmy szczerzy, sama jesteś już wystarczająco słodka... Przepraszam, czy to było za dużo? Nie mogłem się powstrzymać. Jeśli czujesz się urażona czy cokolwiek, proszę, powiedz mi. Chyba nieco umarłbym w środku, jeśli moje słowa wywołałyby u ciebie nieprzyjemną reakcję...
– W porządku, Beau – uspokoiłam go szybko, widząc, że jego przeprosiny dopiero zaczynają się rozkręcać. – To nic, nie uraziłeś mnie. To całkiem miłe, że tak się przejmujesz – powiedziałam zgodnie z prawdą. Rzadko kiedy spotykało się faceta, który potrafił przyznać się do takich rzeczy.
Odetchnął z wyraźną ulgą.
– To dobrze. W takim razie, nadal uważam, że jesteś słodka.
– Zawsze podrywasz dziewczyny, które ledwo znasz?
– Tylko ciebie.
Prowadziłam wewnętrzną walkę. Zwodzić go dalej, czy powiedzieć, żeby przestał? A co, jeśli należał do tych, którzy, jak raz zostaną odrzuceni, to już nigdy więcej się nie odzywają do danej osoby? Nie chciałam, żeby więcej się do mnie nie odzywał. Mimo wszystko, był z niego całkiem miły chłopak. Zdecydowanie nie tego spodziewałam się po bogatym dzieciaku.
– Logan, możemy chwilę pogadać? – zapytał Bailey, wychylając się znad ramienia Beau.
– Tak, pewnie. Wybacz na chwilkę. – Ostatnie słowa skierowane były już do Beau, który tylko kiwnął głową.
Odeszliśmy kawałek od grupki, wolnym krokiem idąc w kierunku obsługującego wszystkich Henke. Gdy zobaczył, że się zbliżamy, uniósł lekko brwi, jakby nie spodziewał się, że zdecydujemy się to zrobić. Avy i Simone nigdzie nie było.
– Zastanawia mnie kilka spraw – powiedział Bailey na tyle cicho, żebym tylko ja go usłyszała.
– Jakich?
– Ava i Simone. Nadal ich nie ma. Nie wydaje ci się to lekko podejrzane?
– Niekoniecznie. Może są w toalecie albo już wróciły do swoich pokoi.
– Praveena i *wpisz tu później* też nie ma. Niby są członkami głównej grupki, ale nie pojawiają się na spotkaniach towarzyskich? Coś mi tu śmierdzi.
Nie zwróciłam na to wcześniej uwagi, ale rzeczywiście ich tu nie było. Pytanie tylko, z jakiego powodu. Praveen, jako Hindus, chyba nie mógł pić, ale mógł tańczyć i się bawić. Wolał spędzać czas z ziemniakami? Jeśli tak, to w zupełności go rozumiem.
– Musimy się dowiedzieć czegoś więcej – mruknęłam. Byliśmy już prawie przy Henke. – A Hammond? Te jego przemyty nie stawiają go w najlepszym świetle.
– Masz z nim Angielski. Pokręć się, dowiedz się czegoś, postaraj się, żeby nie ogarnął, kim naprawdę jesteś.
– To samo tyczy się ciebie.
– O mnie nie musisz się martwić, siostrzyczko. Mam wszystko pod kontrolą.
Jako dobra siostra, dałam mu kuksańca w bok. Czerpałam z tego czystą przyjemność.
– Co powiesz na zawody? – powiedziałam do niego, opierając się o blat baru. – Kto dowie się czegoś lepszego w ciągu tygodnia, może wybrać karę dla drugiej osoby. Im gorsza, tym lepiej. Wygraną będzie oczywiście dowiedzenie się czegoś ciekawego i możliwość sprawienia, że przegrany będzie cierpieć.
– Nie mogę się doczekać, aż cię zniszczę.
Nie wiedziałam nawet, co kazałabym mu zrobić, ale z pewnością kosztowałoby go to całą jego godność. Jeśli jakąkolwiek miał. Czasem naprawdę wątpiłam w jej istnienie. Na przykład tego jednego razu, podczas naszych pierwszych dni jako partnerzy, pojawił się w pracy w różowych spodniach od piżamy z Hello Kitty i koszulce z kolorowym napisem “Amsterdam”. Tłumaczył się tym, że nie zdążył jeszcze się rozpakować i nie wiedział, gdzie jego brat, z którym mieszkał, położył karton z jego ubraniami. Nikt mu nie uwierzył i od tamtego czasu mamy w pracy listę rzeczy, jakich nie wolno ubierać do pracy.
Henke stanął przed nami z pytającym spojrzeniem. Miał na sobie strój mikołaja i pasował on do niego znacznie bardziej, niż powinien. Zastanowiłam się szybko, co Ubiegł mnie Bailey, który zwrócił się do drugiego chłopaka z pełną powagą, unosząc przy tym dwa palce:
– Henke, podaj nam dwóch Białych Rosjan.
Chłopak nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się tajemniczo. Było w tym coś złowieszczego, co ani trochę mi się nie spodobało. Odwrócił się od nas, żeby przygotować odpowiednie drinki. Z radością wykorzystałam ten moment na zapytanie się Bailiego, co nam zamówił.  
– Jest kilka odmian tego drinka. Biały, czarny albo złoty Rosjanin. Wiem o tych trzech, może jest ich więcej. To głównie wódka i likier. Nie umrzesz od tego. Chyba, że masz bardzo słabą głowę, to wtedy będziesz miała problem.
Nazwa drinka brzmiała jednocześnie intrygująco oraz rasistowsko, co akurat nieco mnie odpychało. Nawet bym się nie zdziwiła, gdyby Henke wrócił do nas z prawdziwymi białymi Rosjanami, zamiast z drinkami.
– Macie tu coś mocniejszego? – zapytałam Henke, gdy wrócił z naszymi drinkami. Udało mi się utrzymać ton głosu na tym wąskim poziomie między nieznacznym zainteresowaniem a kompletnym znudzeniem. – Wiesz, alkohol jest świetny, ale jaka w tym zabawa? Chodzą plotki, że jest coś ekstra, co można dostać tylko tutaj.
Bailey wydawał się lekko spanikowany tym, o co zapytałam, ale starał się to w sobie stłamsić. Było to niezauważalne, chyba że znało się go już dłuższy czas.
Henke natomiast położył dłonie na blacie, a jego twarz spoważniała. Przy barze nie było nikogo poza naszą trójką. Ogólnie w tym miejscu było zaledwie kilka osób spoza głównego kręgu, które pewnie musiały sobie zasłużyć na przebywanie tam. Przez chwilę obawiałam się, że Henke każe nam się trzymać z daleka albo całkiem wygoni nas z imprezy, ale on tylko pokręcił głową.
– Ja się tym nie zajmuję.
– A kto? – spytał Bailey.
– Czy to ważne? Trzymajcie się z dala od tego świństwa.
– No dalej, koleś. Chcemy tylko spróbować, nieco się rozluźnić.
Henke wciąż nie wyglądał na przekonanego.
– Poważnie, nie chcecie tego. Lepiej zostańcie przy drinkach, podziękujecie mi.
– Powiedz tylko, do kogo mamy się zgłosić. Zrób to dla kumpla. Jesteśmy kumplami, prawda?
Chłopak westchnął, przewracając oczami.
– Zamkniecie się i sobie pójdziecie, jak wam powiem, dokąd macie iść?
– Tak – powiedzieliśmy w tym samym momencie z Bailim.
Wziął spod lady kawałek kartki, coś na szybko na niej napisał, po czym podsunął ją Bailiemu, cały czas mrucząc przy tym przekleństwa pod nosem.
Zerknęłam szybko na biały papier. Niewiele na nim napisał, ale musiało nam wystarczyć. Były to zaledwie dwa słowa plus litera. Klub kreatywności - E. To było... nawet pomocne? Nie jakoś bardzo, nie napisał, o kogo chodzi, ale przynajmniej, dokąd mamy iść. Już wcześniej planowaliśmy się tam pojawić ze względu na królicze rzeźby. Pytanie tylko, o co chodzi z E? Czy to inicjał? Jakiś skrót?
– Dzięki – odezwał się jeszcze Bailey, popijając swojego drinka.
Poszłam za jego przykładem i również swojego spróbowałam. Smakował zaskakująco dobrze. Ten jeden raz Bailey rzeczywiście podjął dobrą decyzję.
– Nie dziękuj mi jeszcze. Będziesz tego żałował.
Odeszliśmy kawałek od baru, żeby móc odbyć krótką rozmowę na osobności. Nie mogliśmy rozmawiać zbyt długo, wciąż byliśmy na imprezie i wątpię, żeby reszcie spodobało się, że ich ignorujemy.
Bailey oparł się o ścianę.
– A więc Klub Kreatywności. Kto się do niego zgłasza, ty czy ja? Nawet nie wiem, kiedy to ma spotkania.
– Wydaje mi się, że w weekendy. Jestem prawie pewna, że w niedzielne popołudnia, ale nie gwarantuję, że to prawda. Wydaje mi się, że wymagają też jakichś umiejętności. Od razu ci mówię, że ja odpadam. Artystyczne rzeczy to nie moja działka.
– Chyba mógłbym ewentualnie się tam zgłosić. Tylko muszę coś sobie wcześniej załatwić. – Uniosłam pytająco brwi, na co on od razu odpowiedział. – Mój brat jest dobry, jeśli chodzi o takie rzeczy. Muszę wziąć od niego jedną rzecz. Moment, muszę do niego zadzwonić.
Równie dobrze mógłby zrobić to później. Chociaż pewnie nieprędko stąd wyjdziemy. To mógłby być problem. Wyjął z kieszeni spodni telefon (nawet nie wiedziałam, że go ze sobą zabrał) i wybrał odpowiedni numer.
– Co chcesz od niego wziąć?
Uniósł do góry dłoń, uciszając mnie.
Najwyraźniej jego brat (którego jeszcze nigdy mi nie przedstawił i którego imienia wciąż nie znałam) szybko odebrał, ponieważ na usta Bailiego momentalnie wstąpił uśmiech.
– Hej, Seb. Potrzebuję twojego aparatu z możliwie jak największą ilością zdjęć. Wyślę ci adres... Mógłbyś przywieźć mi to jutro?
Przynajmniej dzięki całej tej misji może wreszcie uda mi się poznać tajemniczego brata Bailiego. Chociaż tyle.
Gdy on wciąż rozmawiał, ja spojrzałam w kierunku kanapy. Jedyną osobą zainteresowaną tym, co robiliśmy i patrzącą się na nas, był Beau. Jak tylko nasze spojrzenia się spotkały, pomachał do mnie. Odwzajemniłam ten gest.
Z miejsca, w którym się znajdowałam, nie mogłam go usłyszeć, ale byłam pewna, że jego usta ułożyły się w dwa krótkie słowa:
– Wracaj tu. 


Także ten, brytyjczycy to jebane chuje. Dłuższy komentarz na ten temat na wattpadzie. 

2 komentarze:

  1. Seryjny morderca brzmi lepiej niż Grey.
    Zaskakująco dużo Deana?? Ale to na plus, Dean jest super.
    Okej, co jest złego w piżamie z Hello Kitty. I koszulce z Amsterdamem. Serio. Kto wtedy podejrzewałby go o cokolwiek. (Może o bycie niezbyt stabilnym na umyśle, ale czy to ważne??)
    Klub kreatywności brzmi jak właśnie ten klub, w którym robi się złe rzeczy. Nadal nie wiem, czemu nie wpadli na to na początku. Chociaż zdobycie tej informacji nie było koniec końców takie trudne.
    Cukierki cukierkami, ale oreo? Czemu nikt nie pomyślał o oreo? Te spotkania są kiepskie, niech to naprawią, tak nie może być.
    I, Hammond? Nie.
    Weny!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko brzmi lepiej niż Grey.
      Wydaje mi się, że akurat w Akademii są głównie ludzie, którzy wyglądają, jakby byli stabilni na umyśle.
      Trudne dopiero się zaczyna.
      Na pewno były tam cukierki o smaku oreo.
      Wiem, że wolałabyś Hammera.
      Wzajemnie!!

      Usuń