07 października 2018

Twoja nadzieja nazywa cię kłamcą

Wtorek, 21:40


To miała być prosta, szybka akcja. Mieliśmy wymknąć się z Akademii, spotkać z szefem i wrócić. Nic trudnego, prawda? Tak myśleliśmy. Dopóki nie spieprzyliśmy. I to mocno.
Bailey nerwowo chodził w kółko, mamrocząc coś pod nosem w języku, którego nie znałam. Jedną dłonią gniótł kołnierz swojej czarnej koszuli. Robił to już od kilku minut, co jeszcze bardziej napawało mnie niepokojem. Wreszcie zatrzymał się kilka kroków ode mnie, spojrzał na mnie i powiedział ściszonym głosem:
– Nie możemy tego tak zostawić. Co, jeśli ktoś go znajdzie?
Mimowolnie zerknęłam na leżącego na środku sali nieprzytomnego chłopaka. Z rany na skroni skapywały mu na policzek i koszulkę kropelki krwi, które szybko tam zasychały. Jego blond włosy posklejały się od krwi. 
To nie miało się zdarzyć. Nasz plan nie zawierał punktu: “W brutalny sposób pozbądź się osób, na które trafisz w trakcie ucieczki ze szkoły.” Nie mieliśmy na to czasu. Nie dzisiaj. 
Bailey wgapiał się we mnie wyczekująco. Kilka razy zerknęłam jeszcze to niego, to na leżącego na ziemi chłopaka, zanim udało mi się ułożyć spójne zdanie:
– Musimy pozbyć się ciała. 

14 godzin wcześniej, 8:45

Wtorkowy poranek rozpoczęłam od pójścia na siłownię z Bailim. Jeszcze nie próbowaliśmy ćwiczyć tutaj razem. To mogło mieć jedynie dwa rezultaty – zły i gorszy. Zostało jedynie mieć nadzieję, że nikomu nie stanie się przy tym krzywda. 
Dotarliśmy do siłowni jakieś pięć minut po rozpoczęciu się godziny zajęć dodatkowych. W środku było znacznie mniej osób, niż się spodziewałam. Dwie z wielu bieżni były zajęte przez dziewczyny, których wcześniej nie widziałam. Kawałek dalej drobny chłopak podnosił hantle grubsze od jego ramion. Na końcu pomieszczenia zauważyłam siedzącą na rowerku stacjonarnym Pris. W czarno-złotym dopasowanym stroju sportowym wyglądała lepiej, niż chciałabym przyznać. Wątpię, żeby istniało cokolwiek, w czym ona, tak jak i Beau, wyglądaliby źle. 
Idący ze mną ramię w ramię Bailey pomachał do niej, jak tylko ją spostrzegł. To mogło być całkiem urocze, ale nawet nie patrzyła w naszą stronę i nie dostał żadnej odpowiedzi. 
– Myślisz, że jest tu gdzieś Beau? – zagadnął Bailey, rozglądając się za chłopakiem i poprawiając jednocześnie swoje okropne czerwone spodenki do koszykówki. – Wydaje mi się, że w swoim planie miał, że rano przychodzi tu albo do Ziemniaków. 
Przyznaję, miło byłoby spotkać się z Beau. Miał w sobie coś, przez co nie potrafiłam go nie lubić. Bailey najwyraźniej też. Jednak, rozglądając się po obszernym pomieszczeniu, nie zauważyłam nigdzie chłopaka. 
– Może jeszcze śpi. Mamy tu przynajmniej Pris. Przydałoby się z nią pogadać, nie sądzisz? 
– O nocnych eskapadach? 
– Taa, trzeba się dowiedzieć, o co chodzi. 
Ruszyliśmy powoli w kierunku ćwiczącej dziewczyny. Ruszała nogami tak szybko, że pewnie udałoby się jej rozpalić kilka żarówek, gdyby się ją do nich podłączyło.
– Ej, Looooogan – mruknął irytująco Bailey. – Nadal nie uzgodniliśmy, jaka będzie dla ciebie kara za przegrany zakład. 
Kompletnie zapomniałam o naszym zakładzie. Ten jeden raz udało mu się wygrać, jakimś cudem. Dowiedział się, że Ella rozpowszechnia towar. To całkiem przyzwoite osiągnięcie. 
Przygryzłam wargę, starając się nie pokazać po sobie, że gdzieś wewnątrz obawiam się tego, na co mógłby wpaść. To w końcu Bailey. Był w stanie wybrać coś wyjątkowo żenującego lub obrzydliwego. 
– Skoro nie potrafisz wymyślić kary, to może ja wymyślę jakąś dla ciebie? 
– Dam sobie radę. Mógłbym zrobić sobie z ciebie moją służącą, ale czy nie byłoby to zbyt prymitywne? Co powiesz na dopasowane tatuaże? – zaproponował. 
Dopasowane tatuaże z Bailim? Nie. Tysiąckroć nie. Kto wie, co będzie chciał zrobić? Co, jeśli skończyłabym z tatuażem w kształcie kupy, na którego musiałabym patrzeć do końca życia? 
Bailiemu nie można było ufać. 
– Lepiej pokaż mi najpierw swoje tatuaże – odparłam wymijająco. Staliśmy kilka kroków od Pris. – Hej, Pris!
– O, cześć. – Zatrzymała się i spojrzała na nas z uśmiechem. – Przyszliście poćwiczyć? 
Bailey wzruszył ramionami. 
– Od czasu do czasu trzeba. Rozważam pójście na nabór do drużyny hokeja, tam raczej nie będą chcieli nierozgrzanych amatorów. 
Zbierał się do pójścia na nabór od dnia, w którym tylko usłyszał, że ma się to stać. Jak dotąd nic w tej sprawie nie zrobił. Zdążyłam w ogóle zapomnieć, że miał takie plany. Ciekawe, czy w ogóle dowiedział się, kiedy ma odbyć się nabór i czy nie jest za późno. 
– Po tym, co stało się z Praveenem pewnie przyda im się ktoś na zastępstwo – westchnęła, a jej głos delikatnie zadrżał. Na pół sekundy jej wzrok zszedł z “mamy dzisiaj świetny dzień” do “wszyscy moi przyjaciele nie żyją”, lecz szybo nad nim zapanowała. Uśmiechnęła się nieco szerzej. – Powodzenia, Bailey. Oby ci się udało. 
Spojrzałam na stojącego przy mnie chłopaka. Było kilka rzeczy, za które go lubiłam. Jedną z nich było to, że ciągle zdawał się mieć dobry humor, nawet w obliczu śmierci. Tym razem nie było na jego twarzy cienia radości. Nawet otaczająca go aura stała się nagle jakaś przygnębiająca. 
– Jeśli planowałaś mnie zniechęcić, to świetnie ci poszło. Nie chcę odbierać miejsca Praveenowi. 
– Nie odebrałbyś mu miejsca, tylko zastąpił go, dopóki nie wróci.
I tak ktoś musiał to zrobić, pomyślałam. Skoro i tak oddadzą komuś tymczasowo – a może nawet definitywnie – jego miejsce, to lepiej, żeby był to Bailey, a nie jakiś pierwszy lepszy chłopak. Zostawało tylko pytanie, czy Bailey umie grać w hokeja. Muszę to zobaczyć. 
– Powinieneś się zgłosić – powiedziałam do niego, zachęcająco klepiąc go po ramieniu. – Będę ci kibicować. Wiesz już chociaż, kiedy ma być nabór?
– Jutro po ostatnich zajęciach – odpowiedziała za niego Pris. – Poważnie, spróbuj. 
– Jeszcze się zastanowię. Teraz wybaczcie, ale muszę pobiegać. – Skinął na nas, po czym wskazał dłonią w kierunku bieżni. 
Gdy on się oddalał, ja usiadłam na rowerku obok Pris i obie zaczęłyśmy ćwiczyć. Była masa rzeczy, o które chciałam się jej zapytać, ale nie miałam pojęcia, jak się za to zabrać. Wydaje mi się, że zapytanie dziewczyny wprost, czy wie kto kieruje Ellą i Willem będzie zbyt prostolinijne. Może się niepotrzebnie przestraszyć. Nie chcemy przestraszonych dziewczyn, są okropne. 
– Pris? 
– Hmm? 
Szybko dopasowałam do siebie kilka słów, mając nadzieję, że mają razem jakiś sens i jej nie odrzucą: 
– Obudziłam się w środku nocy w niedzielę i wydawało mi się, że słyszałam twój głos. Byłaś wtedy na korytarzu? 
Przez chwilę milczała, a jedynym dźwiękiem między nami były cicho skrzypiące pedały rowerków. 
– Tak – odparła wreszcie. – Obudziłam cię? Wybacz. Byłam przekonana, że słyszałam coś u ciebie. 
– Nie, nie, w porządku. Mam bardzo lekki sen. Jestem przyzwyczajona do budzenia się w środku nocy. Ale... Co wtedy robiłaś? Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz – dodałam szybko, niepotrzebnie machając przy tym dłonią w powietrzu. – Byłaś może odwiedzić Andreasaaa? – zapytałam, znacząco się przy tym uśmiechając. 
Pokręciła z rozbawieniem głową, jakbym właśnie powiedziała coś kompletnie niedorzecznego. 
– Andreasa? Proszę cię. Po co miałabym go odwiedzać?
– Nie jesteście razem? – To było pytanie, które dręczyło mnie od dnia przyjazdu do Akademii. Wyglądali na taką parę, która się ze sobą ciągle schodzi i rozchodzi. 
– Ja i Andreas? Razem? Tylko się przyjaźnimy. Kompletnie byśmy do siebie nie pasowali. 
– Łał, okej. Teraz kompletnie mnie straciłaś. To była moja jedyna teoria. – Poza tą, że mogła w tym czasie przewodzić szkolnemu dilerstwu. 
Zatrzymała się, skupiając się całkowicie na mnie. Resztki radości zniknęły z jej twarzy. Nigdy wcześniej nie widziałam jej równie poważnej. 
– Byłam w pokoju Lance’a – wyznała, rumieniąc się. – On... My byliśmy razem. Teraz jest w szpitalu, po tym jak prawie umarł przez jakieś pigułki. 
Wyciągnęłam do niej rękę i uścisnęłam lekko jej dłoń, chcąc dodać jej tym otuchy. Dobrze wiem, co stało się z Lance’em. Dlatego tu jestem. To właśnie on przeważył szalę i sprowadził mnie i Bailiego tutaj. 
– Przykro mi. Musi być ci ciężko. 
– Zdobyłam klucz do jego pokoju i czasem tam chodzę, leżę na jego łóżku i zastanawiam się, czy jego stan się polepsza. Tęsknię za nim. – Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku i sprawiła, że coś we mnie pękło.
Mogła stracić kogoś, kogo kochała. Lance, Alice, Trent, a teraz jeszcze Praveen. Wszyscy mieli kogoś, kto ich kochał i się o nich martwił. 
Gdy dotarłam do Akademii i poznałam Pris, miałam ją za jakąś wredną sukę, która chce być lepsza od wszystkich. Teraz wydawała się być jedynie zranioną dobrą dziewczyną, która stara się nie załamać. Całkowicie zniszczyła swój okropny wizerunek w moich oczach i nie wiedziałam jeszcze, czy to dobrze. 

21:25
Bailey

Stary Pierd: “Park Drinkwater.”
Miał podać nam lokalizację dopiero za 45 minut, ale najwyraźniej uznał, że powinniśmy poznać ją wcześniej. Albo przesunął czas spotkania. Z nim nigdy nie wiadomo. 
Od razu usunąłem esemesa i wpisałem w wyszukiwarkę nazwę parku. Znajdował się nieco ponad godzinę drogi stąd, jeśli zdecydowalibyśmy się iść pieszo. Samochodem jedynie niecałe siedemnaście minut. Mam szczerą nadzieję, że tam pojedziemy. 
Za pięć minut zaczynała się cisza nocna i miałem mniej więcej właśnie tyle czasu, żeby dostać się do pokoju Logan, nie musząc łazić po dachach. Ostatnim razem pięć razy prawie upadłem. Logan nie może się o tym dowiedzieć. 
Od razu wyszedłem z pokoju i ruszyłem w kierunku damskich kwater, pisząc przy okazji do Logan, żeby wyszła. Poszłoby gładko, gdyby nie to, że na korytarzu łączącym damskie i męskie pokoje zatrzymał mnie Beau. Jak tylko mnie zauważył, pomachał do mnie i podszedł bliżej z zadowolonym uśmiechem. 
– Gdzieś się wybierasz? – zapytał podejrzliwie, przechylając lekko głowę. Wyglądał przy tym jak zainteresowany zabawką labrador. – Zaraz cisza nocna. 
– Muszę tylko podać to Logan – odparłem ostrożnie, unosząc dłoń, w której trzymałem niewielkie czarne zawiniątko z próbką Króliczka w środku. – Zaraz będę z powrotem. 
– To może pójdę z tobą? Chętnie zobaczę się z Logan. 
Wzruszyłem ramionami. Jego pojawienie się mocno krzyżowały nasze plany, ale co miałem zrobić, kazać mu sobie iść? Beau? Nie.
Nienawidziłem siebie za to, jak bardzo go szanowałem. 
Ale i tak musiałem się go pozbyć. Nie mogłem kazać mu sobie iść, ale musiałem się go w jakiś sposób pozbyć. 
– Och, nie, Beau. Kompletnie zapomniałem. – Teatralnie uderzyłem się w czoło. – Logan o tej godzinie nie dopuszcza do siebie nikogo poza mną. Wygląda okropnie. Słyszałeś, co dzieje się z Kopciuszkiem o północy? Z Logan po 21 jest znacznie, znacznie gorzej. Zabiłaby mnie, gdybym cię ze sobą zabrał. Chyba cię lubi.
– Czekaj, co? Logan w nocy staje się szkaradą? I chyba mnie lubi?
Pokręciłem głową, podnosząc ręce w geście znaczącym tyle, co: “No wiem, to dziwne”. 
– Lepiej, żebyś się do niej teraz nie zbliżał. Może gryźć, jeśli jeszcze nie wypadły jej zęby. Czy wspominałem już, że ma wtykane zęby i czasem wyciąga niektóre z nich na noc? Tylko niektóre. 
– Teraz na pewno żartujesz. Żartujesz, prawda? 
– Chciałbym. 
Przez jego twarz przeszedł cień przerażenia. Zakrył dłonią usta. 
– To okropne. Jeśli serio jest tak źle, to może lepiej sobie odpuszczę. Będę musiał z nią o tym jutro porozmawiać. 
– Uważaj na nią. Nadal nie wiemy, czy to przypadkiem nie jest zaraźliwe – ostrzegłem go. Cholernie chciałem się roześmiać, wypowiadając te rzeczy o Logan. To zdecydowanie była najlepsza rozmowa, jaką dzisiaj odbyłem. 
Odszedł kilka kroków. 
– Do jutra, Turner. – I odszedł, machając mi jeszcze raz na pożegnanie. 
– Taa, cześć, Beau. 
Przynajmniej jednego problemu się pozbyłem. 
Byłem kilka kroków od pokoju Logan, gdy z niego wyszła. Od stóp do głów była ubrana na czarno. Jeśli stylizowała się na złodziejkę, to świetnie jej poszło.
Korytarze już całkowicie opustoszały. Za jakieś dziesięć minut powinni pojawić się pierwsi ochroniarze, sprawdzający korytarze. Zostało nam niewiele czasu na wymknięcie się. 
– Co tak długo? – zapytała. – Coś cię zatrzymało?
– Musiałem tylko z kimś porozmawiać, to nic. Pisałem do ciebie, miałaś wyjść. 
– Dopiero zauważyłam wiadomość. 
Musieliśmy się spieszyć. Z tego, co zapamiętałem, za budynkiem, w którym znajdowało się lodowisko do hokeja, było jedno z wyjść. Powinno być mniej strzeżone niż główne. Rzadko kiedy ktoś tam chodził, zaraz za ogrodzeniem znajdował się ciemny las. Na pewno stał tam co najmniej jeden ochroniarz, ale to i tak o wiele bezpieczniejsza opcja, niż próba wyjścia głównym. 
Ruszyliśmy powoli na dół, a później do tylnego wyjścia ze szkoły, cały czas nasłuchując i starając się robić przy tym jak najmniej hałasu. Wszędzie panowała kompletna ciemność, a jedyne światło stanowił wpadający przez wielkie okna blask księżyca. 
Trzymaliśmy się blisko ścian, gotowi w każdej chwili skryć się w pobliskiej klasie lub w cieniu jakiejś rzeźby. Może czarne ciuchy Logan wcale nie były takim tragicznym pomysłem. Ja sam założyłem jedynie czarną koszulę i ciemną bluzę, zostawiając spodnie i buty w nieco jaśniejszych kolorach. 
– Idzie nam zaskakująco dobrze – szepnęła Logan.
Nie powinna była tego robić. 
Zaraz po tych słowach dostrzegliśmy w oddali latarkę zbliżającego się ochroniarza. Otwarłem najbliższe drzwi i bezgłośnie wśliznęliśmy się do środka. Szkoła może była stara jak świat, ale przynajmniej drzwi im nie skrzypiały. 
Wylądowaliśmy w sali od angielskiego. Nawet w ciemności bez problemu rozpoznałem tę klasę. Na jednej ze ścian wisiał ogromny portret Szekspira, a obok niego wykaligrafowano jeden z jego słynnych cytatów: “Biada podrzędnym istotom, gdy wchodzą pomiędzy ostrza potężnych szermierzy.”
Czułem się teraz jak taka podrzędna istota, błądząc każdego dnia wśród bogatych dzieciaków i szukając ich aprobaty. Odnosiłem wrażenie, że każdego dnia jest coraz gorzej – tylko oddalamy się od rozwiązania, wodzeni za nos. 
Czekaliśmy aż odgłosy kroków ucichną. Ochroniarz chodził bardzo wolno. Musiał albo bardzo przykładać się do swojej pracy i sprawdzać każdy zakamarek, albo być tak leniwym, że nawet nie chciało mu się szybko przejść. 
Kucnąłem, kryjąc się w cieniu pobliskiej ławki. Logan wciąż stała i nasłuchiwała.
Całe to czekanie mnie wykańczało. Trwało zbyt długo. Spojrzałem w górę, na Logan. W całych tych ciemnościach ciężko było w ogóle ją zauważyć. W oczy rzucały się jedynie białka jej, cóż, oczu. 
Chciałem zapytać, jak długo jeszcze będziemy musieli tak stać i czekać, gdy rozległ się jakiś hałas na drugim końcu sali. Oboje momentalnie obróciliśmy się w tamtym kierunku, spodziewając się najgorszego. 
Fragment portretu Szekspira przesunął się w bok, rozłączając się z resztą obrazu, jakby ktoś go oderwał. Odsunął się na jakieś trzydzieści centymetrów, ukazując kryjący się w środku ciemny korytarz. Jedno z sekretnych przejść.
Ze środka wyszedł wysoki chłopak, rozglądając się dookoła. Zerknął na swój zegarek i zaklął pod nosem. W drugiej dłoni trzymał telefon i rozmawiał z kimś ściszonym głosem. 
– To nie może poczekać? – syknął, wyraźnie rozdrażniony. – Jesteś pewien, że potrzebujesz tego na tę sobotę? Nie obchodzi mnie, że szybko ci to schodzi. Nie mogę tak często wychodzić. 
Znów zerknąłem na Logan. Była wpatrzona w intruza jak w obrazek. Chłopak jeszcze nas nie zauważył. Na chwilę zamilkł, pewnie słuchając odpowiedzi swojego rozmówcy.
– Dobra, kurwa, zrobię to. Nie waż się tego nigdzie udostępniać. Przywiozę ci to. – Rozłączył się i wsunął komórkę do kieszeni. – Za kogo się ma, żeby tak mną pomiatać... – warknął, odwracając się do obrazu, by go zasunąć. 
I wtedy Logan kichnęła. 
Obrócił się, szukając źródła niespodziewanego dźwięku. 
– Kto tu jest? – spytał cicho, rozglądając się. I chyba nas zauważył, bo zaczął iść w naszą stronę. – Kim jesteście?
Logan szybko się ode mnie odsunęła i bezgłośnie odbiegła kawałek dalej. Teraz ja wciąż stałem obok drzwi, ona była między ławkami a tablicą, a chłopak znajdował się na końcu pomieszczenia. Zaczął zbliżać się do Logan.
Nie mogliśmy dać się mu poznać. To zrujnowałoby wszystko. Musimy pozostać dla niego cieniami bez twarzy.
Gdy on niebezpiecznie podchodził do Logan, ja wstałem i zacząłem iść za nim. Mógł obrać tylko jeden cel. Mieliśmy tą przewagę. 
– No dalej, wyjdź z cienia – zachęcił Logan, a jego głos obrał przerażająco ostry ton. – Nie wstydź się.
Zdawał się mnie nie zauważać. Może rzeczywiście nie zdawał sobie sprawy z tego, że tam jestem. Gdybym nie wiedział, że miałbym patrzeć się na ziemię, to pewnie sam bym się nie zauważył. 
Chwyciłem najbliższą mi rzecz, którą okazała się stojące na jednej z ławek niewielkie metalowe drzewko – ulubiona klasowa ozdoba nauczycielki angielskiego.
Musiałem coś zrobić. Może i nie był to szczególnie mądry pomysł (bo na pewno nie był), nie miałem zbyt dużo czasu na wymyślenie lepszego. Podążałem za instynktami, które kazały bronić Logan. Za wszelką cenę. 
Szybko zbliżyłem się do chłopaka. Był tak skupiony na mojej partnerce, że w ogóle nie zauważył mojej obecności. Na jego niekorzyść. 
– Hej, Will – szepnąłem, zwracając na siebie jego uwagę. – Dobranoc. 
I uderzyłem. Nie zdążył nawet się obrócić. 
Następne, co pamiętam, to jego ciało upadające na podłogę i zduszony okrzyk Logan. 
– Czy ty próbujesz wyrobić sobie łatkę agresywnego imigranta? – warknęła, podbiegając do Willa. – Proszę, powiedz, że go nie zabiłeś.

21:42
Logan

– Musimy pozbyć się ciała – powtórzyłam.
Na szczęście ochroniarz zdążył przejść i raczej nie usłyszał niczego z tej sali, bo już dawno by tu był. Nie mieliśmy jeszcze wystarczających kontaktów w szkole, żeby coś takiego przeszło dla nas bez echa. Wątpię, żeby Will nie chciał tego nagłaśniać. 
Kilka razy musiałam schylać się nad jego bezwładnym ciałem, by sprawdzić, czy wciąż oddycha. Uderzenie nie powinno było go zabić (jeśli Bailey miał na celu zabicie go, to może się pożegnać z rolą mojego partnera i dopasowanymi tatuażami), nie było wystarczająco mocne. Wystarczyło jednak, by stracił przytomność na co najmniej kilka godzin.
Przynajmniej nas nie poznał, powtarzałam sobie w duchu. To mogło zakończyć się prawdziwą katastrofą. Gdyby nas poznał, to mógłby na nas donieść. Gdyby Bailey przypadkiem go zabił, to prędzej czy później dowiedzieliby się, że to jego sprawka (i że byłam razem z nim i potencjalnie mu pomogłam). Tak skończy co najwyżej z bólem głowy i niewielką blizną, może. 
– Weźmy go do środka – zaproponował Bailey, wskazując na wpół zamknięte przejście w Szekspirze. – Jak wrócimy, to przeniesiemy go do jego pokoju. Powinno wystarczyć. 
– A co zrobisz z tym? – zapytałam, wskazując na krople krwi, które opadły na podłogę. 
Nie odpowiedział na moje pytanie. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby to wytrzeć. Nie było niczego, czego brak nie zostanie zauważony. Więc zamiast szukać dalej, zdjął swoją bluzę, odrzucił ją na bok, i zaczął rozpinać guziki koszuli. Szło mu dość pokracznie. Brak dobrego światła działał na jego niekorzyść.
– Mogłabyś mi poświecić? 
– Tak, pewnie, skoro chcesz się teraz rozbierać – mruknęłam nieco speszona, ale posłusznie wyjęłam telefon i skierowałam latarkę na jego klatkę piersiową.
Szybko zdjął koszulę i zabrał się za wycieranie nią krwi. Zaskakująco dobrze w nią wsiąkała, a plamy na czarnym materiale nie rzucały się aż tak w oczy. Skierowałam źródło światła na znajdujące się na podłodze i metalowym drzewie plamy krwi. 
To był też pierwszy raz, kiedy Bailey był przy mnie bez koszulki. Nie wiem, czego się spodziewałam. Chyba czegoś między piwnym brzuchem a superumięśnionym ciałem. Mimo zamiłowania do pączków i różnego rodzaju słodyczy, był dość szczupły, a na jego brzuchu widać było delikatny zarys mięśni. Nie mogłam nie zauważyć tatuaży, o których wspominał w zeszłym tygodniu.
Jako pierwszy zauważyłam ten pod żebrami. Nie był zbyt duży, ale na jego widok nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. Był to niewielki, biało-czarny corgi z wyciągniętym językiem. Tatuaż z psem to dokładnie nie to, czego oczekiwałam. 
– Corgi? Czemu corgi? – zapytałam, gdy on sprzątał swój bałagan. Starałam się nie patrzeć na leżącego obok Willa. 
Jedną dłonią dotknął swojego tatuażu.
– Pierwsza sprawa, nad którą pracowałem. Skradziono psa. Szukałem go cały dzień i w końcu udało mi się znaleźć go pod śmietnikiem, gdzie jadł resztki kurczaka. 
– I postanowiłeś go sobie wytatuować? 
– Gdybym uciekł z domu, to mnie też pewnie znaleziono by gdzieś z kurczakiem. 
– Masz psa? – zapytałam znów, z czystej ciekawości. 
Już kończył. Pozbył się wszystkiego z podłogi i zajął się drzewem.
– Właściciel budynku, w którym mieszkam nie pozwala na zwierzęta. Pewnie miałbym psa, gdybym mógł. Najlepiej labradora.
– Twój corgi nie będzie zazdrosny?
Zaśmiał się cicho. 
– Dostanie przyjaciela. 
Drugi tatuaż zobaczyłam dopiero, gdy się obrócił. Na łopatce miał kolejno wypisane miasta: Barcelona, Stockholm, Malmö, Amsterdam, London. Jedno pod drugim, wszystkie taką samą cienką czcionką. Jego pierwszy tatuaż okazał się być psem, a drugi listą. 
– To miejsca, w których mieszkałem – odpowiedział, zanim w ogóle zdążyłam zadać pytanie. – Londyn powinien być dwa razy, przez jakiś czas mieszkałem tam w dzieciństwie. – To tłumaczyło jego akcent. – Może teraz powinienem dodać tam jeszcze Manchester. 
– Nie możesz się do niczego przyzwyczaić, co?
Mruknął coś pod nosem, niewystarczająco głośno, bym zdołała go usłyszeć. To czasem było irytujące w Bailim. Gdy temat stawał się dla niego zbyt niekomfortowy, to zamiast to po prostu powiedzieć, zaczynał mruczeć pod nosem albo mówić po hiszpańsku lub szwedzku. 
Gdy skończył z plamami, zrobił z koszuli prowizoryczny opatrunek dla Willa. Razem wnieśliśmy go do środka tunelu. Drzwi w obrazie miały w środku uchwyt, który pozwolił nam na szybkie i proste zamknięcie otworu. 
– Sprawdź jego komórkę – polecił mi Bailey. Mądrze. 
Wygrzebałam z kieszeni Willa jego telefon, przez który rozmawiał wcześniej z swoim, jak zakładam, pracodawcą. Może dzięki temu czegoś się dowiemy. Spróbowałam go odblokować. Hasło. Westchnęłam cicho i uniosłam dłoń chłopaka, by przytknąć jego palec wskazujący do czytnika. Udało się. 
Weszłam w jego ostatnie połączenia. Bailey w tym czasie ubrał swoją Bluzę.  
– Cholera – syknęłam zirytowana, widząc napis “Numer zastrzeżony”. Pokazałam go Bailiemu. – Mógłbyś być mniej ostrożny. – Nie wiem, czy ostatnie słowa skierowałam bardziej do Willa, czy osoby, dla której pracował.
Sprawdziłam jeszcze raz, czy Will oddychał, po czym zostawiliśmy go i odeszliśmy wgłąb tunelu.

22:55

Dotarliśmy na spotkanie ze znacznie większym opóźnieniem, niż oczekiwaliśmy. Tunel okazał się być dość długi i prowadził daleko za teren Akademii. Uniknęliśmy dzięki niemu ochroniarzy, ale nie podejrzewaliśmy nawet, że może kończyć się aż tak daleko. Piętnastominutowa jazda samochodem zmieniła się w o wiele dłuższą. Musieliśmy jeszcze przejść kawałek, by wziąć samochód z parkingu. Nie było tam żadnych ochroniarzy. Pewnie zakładali, że w przypadku jakiejś kradzieży albo wypadku wystarczą kamery. My przynajmniej nie musieliśmy się nimi przejmować.
Starałam się nie myśleć o leżącym w tunelu Willu. Co, jeśli obudzi się i zacznie nas szukać? Prawda, nie wiedział, kogo miał szukać. Nie mógł wiedzieć. Ale nadal nie dawało mi to spokoju.
Bailiemu przez całą drogę trzęsły się ręce i nie potrafił utrzymać ich w spokoju na kierownicy. Po pięciu minutach jego jazdy musiałam zająć jego miejsce. 
Park Drinkwater okazał się być całkiem spory, a nasz kochany szef nie raczył poinformować nas, w którym dokładnie miejscu mamy się spotkać. Błądziliśmy po parku przez dobre dziesięć minut, zanim udało nam się na niego trafić. Siedział na ławce pod sporym klonem. Był sam i wciąż wyglądał jak stary pomarszczony dziad. Kiedy teraz na niego patrzyłam, to zrozumiałam, dlaczego Bailey zdecydował się nazwać go w swoich kontaktach jako Starego Pierda.
– Spóźniliście się. Powinniście tu być już od co najmniej pięciu minut – wytknął nam na powitanie. – Obyście mieli porządne wytłumaczenie. 
– Ktoś nas zatrzymał. Daliśmy sobie radę, nic wielkiego – skłamałam. Może i Bailey postąpił bardzo, bardzo nieodpowiednio, ale nie chciałam go wkopywać. Jeszcze nie. Może być przydatny.
Szef przyjrzał nam się podejrzliwie. Jakimś cudem na żadnym z nas nie było krwi Willa. Nie miał do czego się przyczepić, oprócz naszego spóźnienia. Pokręcił tylko głową z dezaprobatą. 
Bailey wyjął z kieszeni spodni owiniętego w czarną folię Króliczka. Ostrożnie podał go szefowi. Ten od razu schował go w swoim grubym płaszczu. W zamian podał mu niewielkiego czerwonego pendrive’a. 
– Pozwoli wam podłączyć się do kamer. Będziecie mieć też dostęp do nagrań z wszystkich poprzednich dni. Szukajcie, czego potrzebujecie.
Bailey tylko potaknął i włożył przedmiot do kieszeni.
– Jakieś nowe wieści? – zapytałam szefa. – Coś o Wilson?
Zgłosiliśmy mu, że kobieta, która spotkała się z Michaelsonem uczy w Akademii nauk politycznych już pierwszego dnia. Mieli ją powtórnie przesłuchać, ale jak dotąd nie dostaliśmy na jej temat żadnych informacji. Codziennie pojawiała się na zajęciach i zachowywała się, jakby nigdy nic.
Szef głośno westchnął. Nie mogło to znaczyć niczego dobrego. Czy westchnięcia kiedykolwiek znaczą coś dobrego? Czy ktoś przychodzi do ciebie z dobrymi wieściami, staje przed tobą i wzdycha, zanim powie ci, że udało ci się coś wygrać? Nie wydaje mi się.
– Przesłuchaliśmy ją. Powiedzieliśmy, że mamy dowody, że spotkała się z Michaelsonem. Nie powiedziała nam niczego nowego. Powtórzyła to, co już wiedzieliśmy. Nic nie wie. Jej mąż wisi Michaelsonowi kasę. Cóż, tego nie powiedziała. Upierała się, że nie wie, kim jest Michaelson.
To nie było ani trochę pomocne. Miałam ochotę podbiec do drzewa za ławką i mocno je kopnąć. Czy musieliśmy przycisnąć Wilson? Bailey również nie wyglądał na szczęśliwego tą wiadomością – cały czas stał ze skwaszoną miną.
– Ale mam jedną dobrą wiadomość – powiedział po chwili szef i zerknął na swój zegarek. – Lance obudził się godzinę temu. 


Okej. Ostatni rozdział był 8 lipca. Nie umiem w systematyczne pisanie. Spróbowałam tu czegoś innego i?? Idk, łatwiej było dzięki temu cokolwiek zrobić. Początkowo zamiast Beau miał być tam Andreas, ale no, Beau. 

3 komentarze:

  1. Powiedz mi więcej o systematycznym pisaniu, chętnie posłucham.
    "Ale no, Beau" trochę podsumowuje to opowiadanie, czyż nie?? (Logan podoba się Beau. Ciekawe KOMU podoba się Beau.)
    To był nowy poziom kichania w nieodpowiednim momencie, brawo Logan. Kichnięciem prawie zabiłaś gościa.
    Byłam trochę zdziwiona, że nie wykorzystałaś godziny 21:21. To trochę zmarnowany potencjał.
    Historia o corgim, który uciekł i znaleziono go pod śmietnikiem jedzącym kurczaka? Jesteś pewna, że nie czekał w ulubionym miejscu swojego właściciela? I może miał na imię Cheddar?? Byłoby ciekawiej.
    Doceniam tytuł.
    Weny!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham Beau całym sercem, przyznaję się. To moje dziecko i oddam za niego życie.
      Pracowałam wokół godziny na górze. Idk, tamta jakoś mi pasowała. Tam w ogóle chyba wcześniej była 20 zamiast 21. Nie mogę wszędzie wciskać 21:21.
      Nah, raczej miał na imię Parmesan.
      Dzięki, znalazłam go pod drabiną.
      Wzajemnie!!

      Usuń
  2. Szanuję za pomysł na bloga :)

    OdpowiedzUsuń